ul. Ordona 5F lok. 74, 01-237 Warszawa
+48 604 581 582  

Wewnętrzne dziecko

Osobowość ludzi dorosłych składa się z dziecka, rodzica i dorosłego.

Rodzic to ten, który został w naszej głowie nawet wiele lat po wyprowadzce z domu i założeniu własnej rodziny. To on ciągle nas upomina „posprzątaj po sobie”, „najpierw obowiązki, później przyjemność”, „i znów zepsułeś, ty się do niczego nie nadajesz” lub odwrotnie chwali: „świetnie ci wychodzi”, „poradzisz sobie”. W podświadomej części umysłu mamy te nagany lub pochwały. Niestety nagany i upomnienia wcale nie pomagają nam w życiu...

Dorosły to dzisiejszy człowiek, który idzie do pracy, płaci rachunki, opiekuje się dziećmi.

I wreszcie zostaje nam dziecko. W psychologii używa się terminu „wewnętrzne dziecko”; to część naszej osobowości, która odpowiada za uczucia, emocje, jest ciekawa i kreatywna.  Bo przecież to typowe cechy dziecka.
Co jednak się dzieje, gdy my jako dzieci nie mieliśmy właściwego, dobrego domu rodzinnego, gdzie nie czuliśmy się ważni i kochani?

Gdy dorastaliśmy w poczuciu braku, nieraz całe życie czegoś szukamy, mamy głód miłości i niewłaściwe schematy w umyśle, które nami rządzą i nie potrafimy z nich wyjść popełniając wciąż te same błędy.

To najczęściej DDA (dorosłe dzieci alkoholików), ale także dzieci z tzw. normalnych domów, ale panowała tam przemoc psychiczna, surowe zasady lub lód uczuciowy.

Badania mówią, że 86% naszego dorosłego życia jest ukształtowana w dzieciństwie, tam trzeba szukać niewłaściwych wzorców,  problemów ze znalezieniem partnera i utrzymaniem związku, radzeniem sobie z trudnymi sytuacjami, czasem depresją.

Jeżeli niesiesz cierpienie i ograniczenia z domu rodzinnego możesz  zapisać się do grupy kilku osób, ciągnących ten sam ciężar, którzy chcą wyrównać braki emocjonalne z domu i zmienić przeszkadzające schematy zachowań.

Wewnętrzne dziecko - kim jest?

Jest to jeden z kluczowych elementów osobowości człowieka, wynikający z doświadczeń z pierwszych lat życia. Uosabia dziecięce cechy – radość, ciekawość, spontaniczność. Wewnętrzne dziecko nosi w sobie każdy człowiek. Jest ono uwarunkowane przeżyciami, nie tylko dobrymi i dotyczy relacji z bliskimi - głównie z rodzicami.

Wszystkie polecenia i zakazy, nagrody i kary, odczuwanie lęku i smutku, samotności i żalu, ale także radości oraz zabawy – przyczyniają się do funkcjonowania dorosłego człowieka na płaszczyźnie psychologicznej. Wpływa to na powstawanie schematów zachowań i przekonań, które mogą nas trzymać całe życie.

Jak wyleczyć nasze wewnętrzne dziecko?

Nikt z nas nie lubi stawiać czoła temu, czego się boi. Podobnie jest w przypadku podjęcia działań dotyczących zmiany naszego samopoczucia związanej ze wspomnieniami. Zatem, jak wyleczyć nasze wewnętrzne dziecko? Bardzo dobrą metodą jest poprawa tego, co dostaliśmy złe i niewłaściwe i danie tego, czego nie dostaliśmy, a jest potrzebne do rozwoju. Wyrównanie na poziomie emocjonalnym deficytów niesionych przez wewnętrze dziecko przyczynia się do zmiany jakości życia. Można to zrobić w grupie terapeutycznej lub w pracy indywidualnej.

Po co zajmować się wewnętrznym dzieckiem?

Nasze wewnętrzne dziecko jest często pełne bólu i rozpaczy. Być może dawno temu musiało nauczyć się jak zamykać się na uczucia, jak żyć, aby nie cierpieć. Mechanizmy stworzone w dzieciństwie niestety nie przystają do życia dorosłego człowieka. Ponieważ jednak zostały zapisane w tzw. pamięci automatycznej, świadomie nie mamy do nich dostępu i nami rządzą.

Gdy 4-latki obrzucają się piaskiem w piaskownicy, to nas nie dziwi, ale dlaczego po dwudziestu, trzydziestu czy czterdziestu latach obrzucają się błotem dwaj kierowcy kopiąc opony i samochód? To są ci sami 4-latkowie. Reagują schematami zapisanymi dawno temu i nie zachowują się jak dorośli. To wynik zablokowanej złości, której dziecko nie mogło wyrazić, a odczuwało ją, bo nie otrzymywało od rodziców tych uczuć, które prowadziłyby do właściwego rozwoju emocjonalnego, do odczuwania miłości i akceptacji.

Bez terapii nad wewnętrznym dzieckiem, człowiek odbiera sobie szansę na satysfakcjonujące życie, czy to osobiste czy zawodowe. Zmiany na poziomie neurologicznym, które są niesione od lat, mają też istotny wpływ na pojawiające się choroby przewlekłe.

Spotkania trwają przez 4 miesiące, jeden raz w tygodniu przez dwie i pół godziny (zawsze o 18.00), koszt jednego spotkania 300,00 zł (od września 2023).
Jeżeli jesteś zainteresowany zadzwoń  (604-581-582) lub skontaktuj się drogą e-mail (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.)

Poniżej bajki oddające uczucia wewnętrznego dziecka:

„Ilonka i jej MAGICZNE NIEBO”

W małym miasteczku, gdzie łąki i parki porośnięte były kwiatami, makami i dmuchawcami, gdzie ptaki śpiewały radosne melodie, żyła sobie mała dziewczynka o imieniu Ilonka. Miała okrągłą buzię, duże oczy i szczery uśmiech ze śmieszną szparą między górnymi jedynkami. Dziewczynka bardzo lubiła spędzać wolny czas na łonie natury, w kontakcie z przyrodą. Obserwowała ptaki, owady, drzewa i ludzi. Drzewa tańczyły razem z wiatrem w jednym rytmie.

Pewnego dnia Ilonka, leżąc na swoim ulubionym kocu w parku przy domu babci, odpoczywała i patrzyła w swoje magiczne niebo. Pewnie każdy z was zastanawia się, dlaczego to jest magiczne niebo? A więc odpowiedź jest następująca: Ilonka, wpatrując się w niebo, potrafiła zobaczyć wszystko. Chmury i ich kształty pobudzały jej wyobraźnię i kreatywność. Odnajdywała w nich zwierzęta, ludzi, postacie z bajek i różne symbole. Niebo natomiast pomagało jej w zrozumieniu jej uczuć. Odzwierciedlało w magiczny sposób, w danym momencie, jej emocje i nastrój. Kiedy miała gorszy dzień i czuła złość, natychmiast na niebie pojawiały się ciemne i ogromne chmury. Niebo zachmurzało się i ogarniała je ciemność. Kiedy innym razem czuła smutek i przygnębienie, z chmur zaczynał padać deszcz. Krople deszczu spadały na jej twarz, aby nie było widać łez. Natomiast, kiedy odczuwała spokój i spełnienie, niebo zawsze obdarowywało ją słońcem. Jest takie przysłowie: „nawet po najgorszej burzy w końcu wychodzi słońce”. Ilonka rozmawiała z niebem za pomocą modlitwy i zawsze mogła liczyć na wsparcie magicznego nieba.

Pewnego dnia ta mała dziewczynka wpadła na pomysł, aby wspiąć się na ogromne drzewo i spojrzeć tym razem w dół na to, co ją otacza dookoła. No i co takiego ciekawego zobaczyła? No więc, rozglądając się wokół, zobaczyła ogromną różnorodność – od ludzi, przez rośliny, zwierzęta, aż po mały kamyk. Wszyscy i wszystko było od siebie różne, inne, a zarazem jedyne w swoim rodzaju. Z ciekawością i otwartością patrzyła na dół. W pewnym momencie spojrzała do góry, aby zobaczyć swoje emocje na magicznym niebie, przecież ono zawsze odzwierciedlało jej uczucia. A tam ujrzała ogromną, przepełnioną intensywnymi kolorami tęczę. Tęcza nie miała końca ani z lewej strony, ani z prawej. Wpatrując się w ten piękny okaz na niebie, poczuła ogromny przypływ miłości i szczęścia. Jej malutkie ciało przepełniło się uczuciem ciepła. W końcu poczuła bezwarunkową miłość do samej siebie.

Siedząc dłuższy czas na drzewie, zaczęła rozumieć różnorodność otaczającego ją świata – ludzi, zwierząt i roślin. Pojawiły się w tej malutkiej główce myśli typu: każdy jest jedyny w swoim rodzaju, ponieważ posiada własną historię, która ma wartość sama w sobie. Jesteśmy indywidualnością, a zarazem całością wszystkiego. Nikt na ziemi nie jest sam. Ta mała dziewczynka tworzyła cały czas nowe przemyślenia. Świadomość, że każdy z nas patrzy na to samo słońce, na ten sam księżyc, nieważne z którego miejsca na ziemi. Że wszyscy jesteśmy małym elementem tego ogromnego świata, a razem tworzymy całość. Tak naprawdę wszystko i wszystkich łączy magiczne niebo. Tak właśnie oto mała Ilonka zrozumiała sens…


Królewna zaklęta w szufladzie

W pięknym kraju, bogatym w zieloność, w krainie tysiąca jezior przyszła na świat cudowna dziewczynka o imieniu Kasia.

Świat chciał, żeby go poznała, doceniła, ukochała i ubogaciła swoim jestestwem. Czekał na jej narodziny. Mała królewna wiodła szczęśliwe dziecięce życie.

O wszystko pytała, wszystkiego smakowała, uśmiechała się dużo i całą sobą ufała ludziom i wszystkiemu, co napotkała.

Pięknie rosła złotowłosa królewna. Nie sprawiała sobą kłopotu i bardzo była wszystkiego ciekawa.Wierzyła, że jest wyjątkowa. Potrafiła komunikować się różnymi magicznymi językami, znała zaklęcia na dobro i życzliwość.

Lata płynęły.

Królewna rosła, aż podrosła. Zmieniała się. Zaczynała chłonąć jak gąbka świat dorosłych. Nie podobał się jej. Dziwił nieszczerością, obłudą i kłamstwem, ale królewna miała nadzieję, że jest jeszcze za mała, nic nie rozumie i z pewnością jak dorośnie polubi tę dorosłość. Kiedy nie pojmowała zachowań dorosłych, ich dziwnych ponurych min, głosów, dotąd nie znanych, nie chciała dorosnąć.

Miała swoje sposoby na ten świat. Żeby się od nich odciąć, wchodziła do swojej magicznej szuflady. Tam miała skarby - kolorowe tkaniny, błyszczące koraliki, zapachy szczęśliwego domu i radość rodziny. Gdy zanurzała się w ten świat fantazji, wierzyła, że dobre życie jeszcze przed nią, że jest miłość i radość i szczęście. Ufała całym swym serduszkiem, że taki czas dla niej się zdarzy.

I czekała, i czekała i czekała.

Lata płynęły.

Królewna nauczyła się chować swoje uczucia, unikać swoich potrzeb, zamykać się w sobie i grać przed światem, że potrafi się dopasować i być jak inni ziemscy ludzie.

Magiczna szuflada była z nią zawsze. Nikt nie wiedział o jej istnieniu, tylko ona. Nauczyła się dobrze maskować, ukrywać swoje potrzeby. Nawet nie spostrzegła, kiedy przestała czuć cokolwiek. Przecież była człowiekiem, miała fizyczne ciało, czuła ból, bicie serca, zmęczenie. Zastanawiała się, czy czuje radość? Co to jest bliskość? Jak to jest być tak naprawdę?

Była dla siebie coraz bardziej surowa. Dużo się smuciła i karciła. Nigdy nikomu o sobie nic nie mówiła, bo była zaklęta w tajemnice. Przez te wszystkie lata oplotła się nimi tak solidnie i z taką precyzją, że był to prawdziwy majstersztyk.

Żaden zwykły człowiek nie dostrzegał jej gorsetów, masek, zakamuflowanych gierek. Ona sama zaczęła gubić się w swoich kłamstwach.

Światło z szuflady też powoli stawało się niewystarczające i zaczęło tracić swój blask. Nie była w stanie się nim ogrzać i stanąć do życia.

A życie ją wzywało. Przyroda, kosmos, Bogowie upominali się o nią raz po raz. Podsyłali złote gwiazdki z nieba, żeby dać jej impuls do docenienie ziemskiego życia. Wyciągała po nie swoje dłonie. Przez chwilę uśmiechała się, grzała w blasku i sama zaczynała świecić, ale po chwili rzucała nimi o ziemię. A gwiazdki, te niekochane i niepielęgnowane zamieniały się w popiół.

Trwało to długie lata.

Świat, kosmos, Anioły i Bogowie wciąż wierzyli w królewnę. Czekali na jej przebudzenie. Wiedzieli, że tylko ona może zdjąć moc zaklęcia i powołać się do dobrego życia.

Tymczasem zamiast gwiazdek z nieba na drodze królewny zaczęli pojawiać się cudowni ludzie i fantastyczne zwierzęta.

Królewna zaczęła dostrzegać, że coś jest jakby inaczej. Nie rozumiała, nie wierzyła, ignorowała, a nawet wyśmiewała.

Pewnego dnia po przebudzeniu, poczuła się lżej, poczuła swoje ciało. Maski i gorsety jakby były luźniejsze. Nie mogła tego powstrzymać. Przestraszyła się samej siebie. Bardzo bała się tego nieznanego. Trochę ją ciekawiło, a trochę przerażało. Przecież, przez tyle lat wytrwale trzymała swoje życie na wodzy.

Aż nastał wiekopomny dzień. Gorsety opadły. Królewna spojrzała w lustro i zobaczyła swoje oblicze, ciało i prawdziwą duszę. To odbicie uśmiechało się do niej prawdą serca i miłości.

Odwzajemniła ten uśmiech.

Objęła się swoimi ramionami i powiedziała do siebie: Jestem, cieszę się, że jesteś.

Z nieba wychyliło się słońce i otuliło ją swoimi promieniami. Potem zaczął kropić deszcz i pojawiła się tęcza. Świat, kosmos, Bogowie i Aniołowie odetchnęli z ulgą.

Żyj królewno Kasiu! Wszechświat Ci sprzyja!
Kasia

O Księżycu, który pragnął zostać Słońcem...

Dawno, dawno temu, za górami, lasami, za widnokręgiem, a nawet poza grawitacją, na nocnym niebie świecił mały, cichy i zawsze zmarznięty Księżyc. Był piękny, choć sam czuł się daleki od doskonałości. Żył w cieniu Słońca. Serce Księżyca było przepełnione tęsknotą za ciepłym, jasnym światłem. Marzył o tym, by stać się równie potężnym, kochanym i akceptowanym jak Słońce.

Jednak jego złowroga i zaborcza Matka Noc, która rządziła nocnymi krainami, pochłaniała wszystkie księżycowe marzenia, mówiąc do swego dziecka od najmłodszych lat:

- Co to za śmieszne pomysły? Jesteś tylko Księżycem. Są inne gwiazdy, które lśnią światłem bliższym słońcu… Ty bądź grzeczny i miły, najlepiej się nie odzywaj. Pamiętaj, że trzeba sobie zasłużyć na to, by ktoś cię polubił.

Matka Noc pragnęła, by mały Księżyc pozostawał w jej cieniu. Jej serce było zimne i pełne złośliwości, a jej cień rozprzestrzeniał się aż na ziemię, sprawiając, że ludzie, podobnie jak sam księżyc, żyli w strachu, smutku i samotności.

Kiedy Księżyc miał kilka lat postanowił ukradkiem zbliżyć się do Słońca, by ogrzać się w jego blasku. Jednak w trakcie swej podróży przysunął zbyt blisko i niemal spłonął. Matka Noc zobaczywszy próbę ucieczki Księżyca i postanowiła go ukarać.

Rok po roku, Matka Noc rzucała coraz dłuższe cienie na Księżyc, sprawiając, że jego blask stawał się coraz słabszy. Księżyc tracił swoją siłę, a jego wiara w siebie słabła.

Jednak pewnej nocy, gdy Księżyc już prawie zgasł, z kosmicznych głębin pojawiła się pomoc. Przybyła Wenus i pełnym miłości głosem powiedziała: "Księżycu, zobacz, jak piękna jest noc, gdy świecisz. Twój blask i głos są unikalne i ważne."

Rok później odezwał się tajemniczy Uran: "Księżycu, twoje marzenia i intuicja to drogowskazy, podążaj za nimi. Niezależnie od trudności, nie pozwól, by twoje serce zbrzydło."

W kolejnym roku pojawił się też Mars, choć zwykle poważny i gniewny, tym razem okazał swe łagodniejsze oblicze: "Wspieramy cię, Księżycu. Twój upór i wiara w lepsze życie są godne podziwu. Razem pokonamy Matkę Noc."

Aż wreszcie, gdy księżyc skończył 18 lat, pojawił się najważniejszy gość, Słońce we własnej osobie. Z iskrzącym uśmiechem zwróciło się do Księżyca: "Od dawna obserwuję twą niestrudzoną wędrówkę. Nie musisz być mną, aby być piękny i pełen blasku. Noce są tak samo ważne jak dni. Twoje zadanie jest równie istotne, co moje. Bez ciebie, nie byłoby magicznych nocnych pejzaży ani romantycznych spacerów pod twoim blaskiem. Zrozum, że każdy z nas ma swoje miejsce i znaczenie."

W oczach Księżyca pojawiły się łzy wzruszenia. I wtedy w oddali usłyszał głos małej dziewczynki dobiegający z ziemi. Dziewczynka, patrząc w niebo, wyszeptała: "Księżycu, kiedy dorosnę, chcę być taka jak Ty.”

Pierwszy raz w życiu Księżyc poczuł wolność. Dostrzegł sens swojego istnienia i odwagę do podążania swą unikalną ścieżką, poza kontrolującym wzrokiem surowej Matki.

Tej nocy osiągnął pełnię.
Agata

Tęcza

Niedawno, niedawno temu, w niedalekiej krainie za zeroma górami, za zeroma lasami był sobie Tata i była sobie Mama. 

Razem podlewali ogród pewnego słonecznego dnia.

Nagle pojawiła się piękna, kolorowa, świecąca, cudowna, magiczna, malutka tęcza.

Mama i Tata byli niesamowicie szczęśliwi, przyglądali się tej tęczy i odczuwali niezmierzoną radość, mocno się przytulając. 

Ogród był zawsze zadbany i każdy mieszkaniec krainy go sobie zachwalał. Mama i Tata mieszkali w domku obok ogrodu.

Tata doglądał ogrodu, a Mama zajmowała się wychowaniem takich malutkich wersji Mamy i Taty. Robili to, tak jak umieli - czyli najlepiej jak potrafili. Dzieciom nie brakowało jedzonka, zabawek i rówieśników. Nie wiadomo dlaczego, ale często w domu robiło się zimno, a jak Tata wracał z ogrodu to zimne powietrze wpadało i było jeszcze zimniej. Nikt nie lubił tego momentu. 

W domku Tata zawsze mówił, że to Mama zajmuje się obsługą pieca, aby było ciepło. Mamie czasami się udawało, ale winiła świat, że nie dał jej instrukcji obsługi pieca, zamiast zapisać się na kurs obsługi pieców. 

Dzieci lubiły chodzić do domków innych dzieci, bo tam było ciepło i rodzice dawali dzieciom obowiązki, respektowali potrzeby dzieci, nie tylko materialne, ale też aby było tam im ciepło. Rodzice innych dzieci często organizowali konferencje i inne wyjazdy, gdzie każdy mógł powiedzieć, co myśli o różnych sprawach, jakie emocje wywołują pewne sytuacje, w których byli.

Tata dzieci pracował w ogrodzie więcej i więcej, tak aby każdy w krainie podziwiał ogród. Mama odczuwała dużą bezradność i zmęczenie wobec już nawet większej od samej siebie, wersji Mamy i Taty Dużym dzieciom nikt nigdy nie powiedział skąd się wzięły w tej krainie. Mama czasami przytuliła, a Tata nie zostawiał miejsca na jakikolwiek błąd. Błąd, który on sam definiował i wymagał, aby każdy tej definicji się domyślił. 

Wiele lat wielki smok rósł w jaskini pod domem z ogrodem. Mama i Tata czuli, że coś tam siedzi, ale nigdy się tym nie zajęli. Gdy duże dzieci opuszczały domek i krainę to malutkie smoczęta wyszły z jaskini i schowały się tu i tam. 

Jeden ze smoków rósł bardzo szybko i przygniótł duże dziecko Mamy i Taty. Świadomie ono zdecydowało, że smoka chce zmniejszyć magicznym zaklęciem. Zaczęło krzyczeć, aby ktoś mu pomógł wydostać się spod smoka. Trafił na wspaniałych rycerzy i rycerzki, którzy przekazywali mu tajemniczą wiedzę, przez wielu uważaną za czarną magię. Przez długie lata duże dziecko walczyło ze smokiem. Smok jest już malutki, wiele różnych zaklęć i godziny samoedukacji wiedzy magicznej pomogły, jak i pewne mikstury również. Wtedy duże dziecko zobaczyło, że ktoś obok niego stoi. To jeszcze większy od niego człowiek. Smok mu szeptał na uszko, że to tak zwany dorosły, gdyż smok odczuwa duża grozę w stosunku do dorosłego. Dziecko pomyślało, że skoro smok czuje lęk jak widzi dorosłego, to znaczy, że jemu już nic nie grozi i dalej będzie wesoło kicać przez życie, a dorosły będzie obok niego i gdy coś się stanie to dorosły wykurzy wszystko i wszystkich, aby dalej mógł radośnie kicać, gdzie tylko będzie miało ochotę.

Dorosły podszedł wtedy jeszcze bliżej do dziecka i powiedział:

"Kochanie, ja dorosły się wszystkim zajmę"

po czym uklęknął i przytulił dziecko i dodał:

"na prawdziwe dzieciństwo nigdy nie jest za późno".
Łukasz

obraz 1

obraz 2


Chłopiec z gorzkiej czekolady

Dawno, dawno temu żył sobie czekoladowy chłopiec o imieniu Patryk. Mieszkał z dziadkami, rodzicami i siostrą w malutkiej miejscowości na dalekim wschodzie Polski.

Patryk jak znaczna większość dzieci w jego wieku lubił bawić się, grać w piłkę, jeździć na rowerze, głośno się śmiać i oglądać bajki w telewizji. Lubił także bawić się ze swoimi marcepanowymi kolegami i siostrami ze słodkiej chałwy, nawet pomimo tego, że siostry wołały na niego Patryszon, czego niezbyt lubił.

Chłopca od pozostałych, słodkich dzieci odróżniał mały szczegół, ciemny kolor masy, z której został zlepiony. Patryk jeszcze wtedy nie wiedział, że jest mały..

Pewnego dnia, słodycze na zajęciach miały wspólnie uczyć się recytować. Lizakowa pani Kasia, wychowawczyni wszystkich słodyczków z cukrowej zerówki, do której przychodziły codziennie rano wszystkie słodycze przygotowała wierszyk słynnego poety, piernika Juliana Tuwima pod tytułem "Murzynek Bambo".

Podczas  tych zajęć wzrok wszystkich dzieci skierowany był tylko w stronę jednej osoby, chłopca z czekolady. Wszystkie słodycze patrzyły na Patryka. Nawet pani Lizakowa niepewnie spoglądała badając reakcję chłopca.

Od pierwszej chwili Patryk nie polubił wiersza o rzekomym cieście kakaowym z bardzo odległych, egzotycznych stron. Uczył się go (jeśli w ogóle) niechętnie i dość topornie.

Małe słodycze zaczęły zaczepiać Patryka, pytać dlaczego ma inny kolor, nazywać murzynkiem Bambo, zaczęły go męczyć. Pytały czy nie boi się pić mleka w obawie przed tym, że zamieni się w białą czekoladę.. a Patryk bardzo lubił pić ciepłe, świeże mleko które cytrynowa babka przynosiła mu co wieczór prosto od krowy.

Chłopiec był smutny, że dzieci mimo tego iż się z nim bawiły, to mu dokuczały. Nie rozumiał tego. Przestał nawet lubić panią Lizakową, która nauczyła wszystkie słodycze głupiego wierszyka, po mimo tego że miała długą.. , słodką nogę a do tego kilka razy śniła mu się w nocy będąc tym samym pierwszym obiektem westchnień i zauroczenia w jego ówczesnym życiu.

Patryk zrozumiał dopiero wtedy, że tak naprawdę to chyba różni się od swych rówieśników. Czuł się gorzki w porównaniu do swoich słodkich znajomych. Był ciemną, gorzką czekoladą..

Któregoś słonecznego, sobotniego poranka tuż po emisji odcinka serialu "Power Rangers", czekoladowy Patryk usłyszał nową piosenkę niegdyś nieznanego dla niego zespołu "Big Cyc" - pod tajemniczym tytułem "Makumba". Chłopiec obejrzał klip i wysłuchał piosenki do końca i już wiedział, że teraz dopiero się zacznie. Nie miał zbyt dużej chęci wychodzić na dwór do kolegów czy iść rano do cukrowej zerówki, lecz prędzej czy później wyjść musiał.

Gorzki Patryk, nie był zbyt wylewnym chłopcem jeżeli chodzi o okazywanie uczuć. Uważał, że nie ma sensu nikomu o tym mówić. Jego mleczna mama ciężko pracowała w mieście poza miejscem zamieszkania. Kakaowy tata przyjeżdżał ze stolicy tylko na weekendy, a cytrynowa babka i srebrny piernik mieli swoje obowiązki czy to w pracy czy w gospodarstwie. A siostra, była jeszcze Kinder Niespodzianką..

Tak jak przypuszczał chłopiec dzieci prędko podłapały temat jak i samą piosenkę. Starszy brat kolegi Piotra, jednego z kolegów Patryka posłał w jego kierunku nową ksywę - Makumba, a pozostałe słodycze wnet się dostosowały. Chłopiec nie wiedział jak reagować.

Pewnego weekendu, kakaowy ojciec będąc w domu usłyszał piosenkę i zaczął się z niej śmiać lekko nucąc jej refren. Chłopiec w sumie nie wiedząc dlaczego odczuł lekką ulgę. W zasadzie to muzycznie nawet pasował mu ten chwytliwy utwór..

Po dość niedługim czasie na zajęciach u pani Lizakowej, wychowawczyni pytała wszystkie słodycze kogo uważają za najlepszego kolegę. W końcu pytanie doszło do jednego z chłopców, których bez wahania wykrzyknął na całą salę - Makumba. To marcepanowy Piotrek, z którym od tamtej chwili stali się najlepszymi kumplami. Zrozumiał, że nie wygląd, a to jaki jest dla innych ma wpływ na relację z innymi ludźmi.

Od tamtej chwili z gorzkiej czekolady chłopak zmieniał się w tę słodką. Znów polubił bardziej wychodzić no i panią Lizakową z zerówki, której przyniósł dużą, słodką czekoladę na zakończenie roku. Do dziś zdarza mu się czasem powrót do gorzkiej goryczy, lecz wie już że to gorzka czekolada jest tą pierwszą, oryginalną :)
Czekoladowy Patryk


Bajka o szarej Myszce

Dawno, dawno temu, żyła sobie szara, mała Myszka, która nikomu nie przeszkadzała.

Żyła razem z Mamą myszką, która dla odmiany była bardzo krzykliwą myszką, Tatą myszką, który problemy życia codziennego zalewał alkoholem i Bratem myszką, który widział świat biało-czarno.

Żyli tak sobie, od wypłaty do wypłaty, od trzeźwości do awantur, w małej chatce, w małej wiosce. Mała Myszka domyślała się, że Mysia Wieś wie o wszystkich awanturach, mimo wszystko starała się zachować pozory, dobrze się uczyła, pomagała komu tylko mogła, zawsze się uśmiechała. To co, że do domu wracała z duszą na ramieniu? Ważne, żeby nie dać tego po sobie poznać.

Mała Myszka starała się wtopić w tłum, unikała kontaktów towarzyskich, starała się być idealną Myszką.

Niestety, te zabiegi nie pomagały. Czasem Myszka udawała, że nie widzi, czasem uciekała do domku Babci myszki.

Różnie to bywało… I tak przez 20 lat Myszka żyła w strachu i wstydzie, aż przyszedł dzień, że serce Taty myszki się zbuntowało i przestało bić. Co za ulga, Myszka pomyślała, wiedząc jednocześnie, że to przecież nieładnie tak myśleć.

Ale..

Po pewnym czasie zaczął panować względny spokój, Mama Myszki już nie krzyczała.

Myszka postanowiła poznać świat i wyruszyła w daleką podróż, za morze, za góry.

Wtedy Myszka poznała Myszkę Męża i zaczęła odkrywać nieznany jej dotąd świat miłości, czułości i zaufania i zaczęła wierzyć, że może być kimś innym niż szarą, małą Myszką.

Do dziś dzień poznaje nową Myszkę, która nic nie musi udowadniać i udawać  by zasłużyć na miłość, bo jest kochaną taką jaką jest.


Bajka
Raz była sobie mała dziewczynka, taka mała Kasia. Był z niej mały urwis. Uwielbiała wspinać się po drzewach, goniac jak szalona za motylami, bawiac sie w chowanego, godzinnami bawić sie w piasku. Nie chciała byc żadna ksieżniczka, raczej wojownikiem, dzielnym rycerzem – takim co potrafi stawiać czoła tym, ktorzy wykorzystuja badź znęcaja sie nad innymi. Kasia była pucułowata i zawsze paradowała ze swoim małym miskiem. Tuliła go gdy było jej smutno, gadała godzinami, maziała sie nim po policzku saczac kakao z butelki.

Mała Kasia uwlielbiała spędzac godziny w ogrodzie babci, gdzie moglł sie bawić, szaleć i marzyc sobie, że jakiegos pieknego dnia jej mama uśmiechnie sie do niej bez powodu, a tata przestanie wiecznie sie na nia dasać. Tak, bo tata i mama Kasi, mało mieli dla niej czasu, ciagle sie kłócili, krzyczeli, a ona uciekala do swojego pokoju i chowała sie zaciskajac uszy, żeby już nie słyszeć, żeby nie myśleć co ona zrobiła znowu, ze rodzice sie złoszcza.

U babci bylo zawsze fajnie, bo było wolno prawie wszytsko. Moża sie było bawić, nawet w błocie, krzyczeć w ogrodzcie. Prababcia Kasi, była bardzo surowa – zawsze pilnowała, żeby wszystko bylo dobrze zrobione.

Pewnego dnia, mała Kasia sama ze swoim miśkiem i dużym kijem wybrała sie na spacer poza płot, na ulice – szła i szła gadajac do miśka, paplała non-stop, przygladajac sie psom, bocianom. Widziała jak ludzie pracuja na polach, napchała buzie agrestem zerwanym z ogrodu i tak sobie szła sama. Nie bała sie, bo zawsze sobie powtarzała, że nie ma co sie bać.

Kasia zgubiła sie, powoli zaczynało sie robić ciemno, nie wiedziała jak wrócić do domu babci, a misiek odwieczny kompan zabaw też nie bardzo wiedział. Kasia stanęła przy drodze, przykucneła i zaczela chlipać. Krokodyle łzy zaczeły splywać po policzkach. Przecież prababcia mówiła żeby nie wychodzić za płot i co teraz. Jak wróci do domu, kto sie wścieknie…
Mała Kasia nie wiedziała co robić. Czuła starch i smutek. A co jeśli nikt nie zauważy ze mnie nie ma. A co jak nie wróce na wieczór. Czuła jak zaczyna drzeć i chlipac. Kasia wiedziała, że nie posłuchała babci i teraz bardzo tego żałowała.

Nagle uslyszla zbliżajce sie kroki, ktoś stapał powoli i o lasce.  Nie wiadomo było skad sie ta postać zaraz wyjawi, bo było juz ciemno. Kasia była przerażona. Buzia zalana łzami. Misek kurczowo wtulajacy sie w Kasie. A ona mówi do niego, nie bój sie bedzie dobrze.

Nagle Kasia uslyszała swoje imie, w sumie niedaleko. W głosie nie bylo slychać złości, ale troske. Kasiu gdzie jesteś – pytała z oddali prababcia Paulina. Kasia ruszyła w kierunku glosu. Mimo, ze czuła starch, zaczeła biec. Zobaczyła babcie która rozłożyła ramiona, by Kasia mogła w nie wbiec. Jak dobrze było sie wtulić w fartuch babci, pachnacy jakimiś pysznosciami z kuchni. Jak dobrze było poczuć jej cepło. Kasia z wahaniem popatrzyła na babcie, ktora spokojym głosem odparła: Urwisie, mowiłam ci, że nie wolno za płot wychodzić. Na pewno juz teraz będziesz o tym pamietać. A teraz chodź dziecinko, wracamy do domu, wszytscy tam na ciebie czekaja. Babcia wzieła Kasie za podbródek i czule cmokneła w nos. Nie byla zła, nie krzyczala, a Kasia przyrzekła sobie, że bedzie sie prababci słuchać i wtuliła sie w jej bok powoli człapaic do domu. Zmęczona, z zapłakana buzia, ale  szcześliwa i bezpieczna.
Mala K


Bajka
Dawno, dawno temu za górami za lasami było królestwo Świerkowo którym rządziła niepodzielnie od wieków rodzina królewska. Król i królowa sprawowali sprawiedliwe i godne rządy.

Mieszkańcy żyjąc w dostatku czuli się szczęśliwi i bezpieczni. Rodzina królewska miała trójkę dzieci, najstarszego syna Gawła który był przygotowywany do objęcia rządów po królu, pilnie się uczył, uczestniczył we wszystkich naukach, dużo czasu poświęcał na rozwijanie swojej wiedzy, Król często spędzał czas ze swoim najstarszym synem dając mu wskazówki jak ma rządzisz, zabierając go często na królewskie narady.

Młodszy syn króla Jeremi był delikatnie mówiąc mniej chętny do nauki czytania, pisania czy poznawania historii swojego królestwa, za to dużo czasu spędzał na podwórku, często ze służbą, bawiąc się i psocąc - nie było tygodnia aby Jeremi nie wymyślił nowej pułapki w którą to wpadali służący czy ludzie króla. Za to tez często lądował na 'dywaniku' u króla.

Swój wolny czas Jeremi spędzał w zbrojowni oraz podpatrując jak rycerze ćwiczą na placu i jak przygotowują się do walki. Ćwiczył tez samemu, lub ze służbą i wierzył ze któregoś dnia te umiejętności mu się przydadzą, marzył aby któregoś dnia stać się rycerzem i dokonać czegoś wielkiego - jednak jego ojciec nie chciał nawet słyszeć o tym, planował ze syn Jeremi zostanie skarbnikiem w królestwie i będzie pomagał najstarszemu synowi w jego zarządzaniu.

Najmłodsze dziecko rodziny królewskiej było dziewczynką która urodziła się w dość późnym wieku rodziców i tym bardziej stała się oczkiem w głowie obojga rodziców - cały swój czas od tej pory spędzali na zaspokajaniu potrzeb ich córki - Eleonory.

Dni mijały, dzieci dorastały a nad królestwem zawisło widmo wojny z odległym sąsiadem - ludźmi lodu ze Wschodniej Krainy. Świerkowo nie było przygotowane na taki rozwój wypadków niemniej przygotowało dużą armie pod wodzą samego Króla.

Jeremi niejednokrotnie prosił ojca aby ten dał mu szanse na uczestnictwo w bitwie - jednak bez rezultatu. Armia wroga przez wiele dni pustoszyła Królestwo niszcząc wszystko co napotkała na drodze, aż podeszła pod sam zamek. Kolejnego dnia miała się stoczyć największa bitwa w dziejach królestwa, która przesądzi o jego losach. Wróg wyglądał na dużo liczniejszego z bardziej zaawansowanym uzbrojeniem w tym katapultami które siały olbrzymie spustoszenie.

Jeremi oglądał z murów jak przeciwnik ustawia swoją armie na wzgórzu przed zamkiem przygotowując się do ataku. W tym momencie Jeremi zrozumiał ze jedyną szansą na powstrzymanie wroga jest zaskoczenie go, dokładnie tak samo jak często robił to na zamku, zebrał swoich przyjaciół którym przedstawił swój chytry plan i wszyscy razem pobiegli w ciemną noc go realizować...

Następnego dnia o świcie armia królestwa stawiła się przed zamkiem aby zmierzyć się z liczniejszymi siłami wroga. Na czele armii Królestwa stał Król który zagrzewał ludzi do ataku, w tym czasie armia ze Wschodniej Krainy zaczęła podchodzić pod zamek, przesuwając powoli katapulty coraz bliżej tak aby wojska przeciwnika były w ich zasięgu. Gdy były już załadowane i gotowe do strzału słychać było odgłos wydawanego polecenia, chwile później z katapult wystrzeliły olbrzymie kamienie, ale o dziwo zamiast skierować się na wojska Królestwa spadły wprost na swoich rycerzy zabijając w jednej chwili setki ludzi gotowych do walki, zaskoczenie było tak wielkie ze w szeregi wroga wkradła się panika. Wykorzystały to wojska króla i ruszyli z impetem na wroga, walka była krótka i zakończyła się zwycięstwem Królestwa.

Przegrani którzy ocaleli obiecali wrócić na swoje ziemie o opowiedzieć o ich klęsce wychwalając potęgę Królestwa.Jeszcze tego samego dnia doszło do króla iż za awarie katapult odpowiedzialny jest jego syn Jeremi, który w nocy zakradł sie od obozu wroga i podciał wszystkie katapulty tak aby zasięg rażenia zmniejszyć do kilku metrów.

Król zawołał po Jeremiego i w obliczu całej świty uściskał go i pogratulował mu jego zaradności, pomysłowości, mianował go też głównym dowódca armii królestwa. od tej pory rozmawiał i konsultował wszystkie ważne decyzje z Jeremim i ufał mu jak nigdy wcześniej. Królestwo znów było bezpieczne.
Jeremi


Bajka
Dawno, dawno temu przyszła na świat mała kuleczka. Rodzice kuleczki nie poświęcali jej tyle czasu i uwagi ile ona by chciała. Mama i tata ciągle byli zajęci pracą, dlatego kuleczka wiele razy czuła się smutna i samotna. Często leżała w swoim łóżeczku oglądając sufit.
Po jakimś czasie na świat przyszła również siostra kuleczki. Niestety kiedy siostra trochę podrosła, kuleczka musiała pilnować i opiekować się siostrą. Nie miała czasu na własne zabawy. Kiedy bawiła się razem z siostrą ciągle musiała oddawać jej swoje zabawki, bo przecież siostra była młodsza. Rodzice ciągle powtarzali: Ustąp siostrze, Ty jesteś starsza i mądrzejsza. Kuleczce bardzo często było smutno, bo ona też chciała bawić się zabawkami 
a kiedy próbowała powiedzieć to swoim rodzicom, oni jej nie słuchali. W takim poczuciu niesprawiedliwości kuleczka żyła przez wiele lat. W końcu zaczęła szukać pocieszenia w jedzeniu. Szczególnie upodobała sobie wszelkiego rodzaju słodycze. Niestety słodycze nie służyły kuleczce, ale ona o tym nie wiedziała. Jadła je i chorowała. I tak mijały lata.
Z małej kuleczki zrobiła się wielka i ciężka kula. Coraz wolniej się turlała i coraz więcej wysiłku ją to kosztowało. Coraz więcej osób zaczęło przezywać kulę i dokuczać jej, bo nie podobało im się że jest taka wielka i ociężała.
Nikt nigdy (nawet rodzice) nie mówili kuli jaka jest ładna, mądra i kochana. Kula zaczęła się dużo uczyć, bo chciała wszystkim udowodnić jak bardzo jest wartościowa. Nawet sukcesy w nauce nie sprawiły jednak, że rodzice powiedzieli jej że ją kochają. Kula stała się bardzo skryta i niechętnie opowiadała innym o tym, co czuje. Coraz bardziej pogrążała się w smutku i pocieszała słodyczami.
Przyszedł w końcu taki dzień, że kula już nie mogła się toczyć. Zrozumiała, że nie jest z nią dobrze. Stwierdziła, że czas coś z tym zrobić i przestała jeść słodycze. Minęło trochę czasu i z tej ogromnej ciężkiej kuli zrobiła się całkiem fajna kulka, która mogła turlać się gdzie chciała i nie sprawiało jej to żadnego kłopotu. Kulka zaczęła coraz więcej czytać, rozwijała się duchowo. Doszła do wniosku, że musi pokochać siebie samą taką jaką jest. Kiedy w końcu kulka zaczęła czuć się dobrze sama ze sobą, kiedy potrafiła już powiedzieć sobie że kocha siebie (robiła to często stojąc przed lustrem i patrząc sobie w oczy), jej świat się odmienił.
Kulka pokochała siebie i swoje okrągłe wcielenie. Okazało się też, że inni zaczęli traktować ją dużo lepiej, że zaczęli okazywać jej miłość, przyjaźń czy po prostu sympatię. Coraz częściej kulka rozmawiała z innymi i dzieliła się swoimi uczuciami.
Od tej pory kulka żyje w szczęściu otoczona wieloma przyjaciółmi, którzy zawsze ją wspierają. Jest radosna i bardzo szczęśliwa.
Agnieszka


Rodzinna tajemnica
Pewnego chłodnego wiosennego dnia, w domku na przedmieściach przyszła na świat mała dziewczynka. W domku tym mieszkali już jej rodzice, starszy brat i dziadkowie – istna pełna chata. Jednak obraz domku odbiegał od obrazka pełnej chaty, który dziewczynka miała w swojej małej główce i serduszku przychodząc na świat. Każdy z rodziny zajęty był swoimi ważnymi i nie cierpiącymi zwłoki sprawami. Nie działo się w tym domku nic złego, ot zwykła rodzina, nie bogata, nie uboga, każdy miał materialnie wszystko, czego do życia potrzebował, nie było w domku ani przemocy ani awantur, jednak mimo ogrzewania i szczelnych okien w domku tym panował dziwny chłód nieznanego pochodzenia, którego nie pokazywał żaden termometr, ale wszyscy w domku go odczuwali. Odczuwała go też dziewczynka, która chętnie ogrzałaby się w objęciach bliskich, ale chyba tylko jej wydawało się, że przytulenie może dać trochę ciepła, inni pilnie zajmowali się swoimi sprawami i chyba myśleli że tylko swoją pracą są w stanie zapewnić sobie ciepło, oraz że jeśli się nim podzielą – sami zmarzną, zdawali się też nie widzieć że można w rodzinie współpracować czy przytulać się i wytworzy to więcej ciepła. Dziewczynka zauważyła, że skóra jej bliskich jej szorstka i chłodna – myślała, że może tak z wiekiem dzieje się z ludzką skórą. Długo nie znała źródła chłodu, jednak w domku odczuwała coraz częściej niepokój, smutek i samotność, a coraz rzadziej zdarzały jej się chwile dziecięcej radości, mimo że była jeszcze małym dzieckiem. Bawiła się sama, samiuteńka na dywanie i miała wrażenie, że dla wszystkich zajętych pożytecznymi sprawami mieszkańców jest niewidzialna i nieważna. Czasem tylko, gdy chorowała, mama przez chwilę zwracała na nią uwagę i zdarzały się nieliczne momenty kiedy dziewczynce udawało się namówić mamę by przeczytała jej ulubioną, a zarazem najdłuższą z całego zbioru baśni - baśń – tę o Królowej Śniegu.
Pewnego dnia dziewczynka zauważyła w domku tajemne drzwi, których dotąd nie dostrzegała. Trochę się obawiała co za nimi znajdzie, gdyż czuła bijący od nich chłód – najwidoczniej było to źródło tajemniczego chłodu w domku. Przycupnęła przy nich ze swym ukochanym misiem i czekała. Po pewnym czasie zauważyła, że drzwi otworzyły się i wyszedł z nich jej starszy brat, jednak było w nim coś dziwnego. Jego oczy były zimne i nieobecne – wyglądały dokładnie tak, jak w jej wyobraźni wyglądały oczy małego Kaja, gdy był zaczarowany spojrzeniem Królowej Śniegu, zupełnie nie zauważył siedzącej pod drzwiami dziewczynki, a jego skóra też była jakby pokryta warstwą pyłu. Za jakiś czas pośpiesznym krokiem z bardzo napiętą i skupioną miną do drzwi podeszła mama dziewczynki by za nimi zniknąć. Gdy wyszła – jej wzrok również był nieobecny, a skóra pokryta jakąś zastygającą paćką. Dziewczynka zaciekawiło odkrycie, więc coraz częściej bawiła się w okolicy tajemniczych drzwi. Nikt jej tam nigdy nie zauważył – jeśli bowiem ktoś akurat zmierzał w ich stronę zwykle był skupiony i w pośpiechu i trochę jakby bał się że zostanie przyłapany, a gdy członkowie rodziny wychodzili – bił od nich chłód większy niż zwykle, a oczy ich były jak głębia oceanu, piękne, zimne, ale też straszne i nieludzkie – a przede wszystkim - nie widzące, może takie właśnie oczy mają roboty?
Pewnego dnia, wiedziona dziecięcą ciekawością dziewczynka, postanowiła przemóc swój lęk i sprawdzić co mieści się za tajemniczymi drzwiami. Weszła. Za drzwiami znajdował się jesienno-zimowy ogród – chłodny i surowy. Drzewa i krzewy były pozbawionymi liści kikutami, trawa była brązowożółta i pokryta szronem. Dziewczynka poczuła, że marznie. Jednak zaraz za krzewem znajdowała się mała sadzawka. Kłęby pary unoszące się nad wodą dawały obietnicę ciepłej, miłej kąpieli. Dziewczynka szybko się rozebrała i wbiegła do wody. Cóż to było za miłe uczucie – chłód dokoła a jednocześnie ciepła woda – jak mycie rąk w ciepłej wodzie po przyjściu z długiego zimowego spaceru. Sadzawka położona była na glinie, woda nie była zatem przejrzysta, lecz mętna i trochę straszna, ale za to uczucie miękkiej ciepłej gliny przeciskającej się między paluszkami stópek gdy się chodziło i obklejającej miłym uściskiem ciało, było na tyle wspaniałe, że wynagradzało mętność wody. Dziewczynka wytaplała się w glinie a potem położyła się na płyciźnie tak, że tylko twarz wystawała jej z wody i rozkoszowała się leżeniem. Zauważyła, że nie czuje już ani samotności ani smutku, ani lęku – glina tak miło ją otulała.
Od tego czasu dziewczynka regularnie zażywała błotnych kąpieli i nawet nie zauważała, że po każdej z nich cienka warstwa niezmywalnej gliny zostaje na jej ciele i powoduje że coraz mniej czuje, oraz że chodzenie do sadzawki powoduje u niej poczucie wstydu, zaczęła za to, jak inni dzielnie iść przez życie wykonując skrupulatnie wszystkie ważne zadania, nawet nie zastanawiając się czy mają one sens i są w ogóle potrzebne.
Lata mijały, dziewczynka dorosła i – jak wcześniej jej mama i babcia i wszystkie kobiety z rodziny założyła własną rodzinę. Miała męża i własną dwójkę dzieci. Pracowała pilnie i dużo, dbała by w jej domku było wszystko, co potrzebne – jedzenie, ubrania, leki. Oczywiście, odwiedzała też tajne bajorko, które jakimś cudem dostępne było również z jej mieszkanka. Nie zauważała nawet grubej skorupki z gliny która przez lata osadziła się na jej ciele. Była to bowiem zaczarowana glina – Ci, którzy mieli ją na skórze zupełnie nie zauważali jej na swoim ciele ani na ciele innych osób. Co więcej glina powodowała nieodczuwanie większości uczuć – jedne z nielicznych uczuć, które się przez nią przebijały to te z końca alfabetu wstyd, zawiść, zazdrość, złość i żal i jeszcze lęk – w sumie nie wiadomo dlaczego akurat lęk ze środka alfabetu. Te z początku alfabetu jak bliskość czy czułość jako pierwsze glina usuwała z odczuwanych przez tych, co mieli z nią styczność, potem usuwała też miłość czy parę nierozłączną – smutek z radością.
Pewnego dnia jednak zdarzyło się coś dziwnego - dorosła dziewczynka usłyszała o czułości i miała za zadanie napisać jak się czuje jej ciało, gdy ona doświadcza tego uczucia. Starała się bardzo – tak przyzwyczajona wykonywać skrupulatnie i najlepiej jak potrafiła wszystkie zlecone jej zadania, ale mimo prób nie była w stanie tego zrobić – tak dawno czułości nie doświadczyła – nie umiała jej odczuwać, gdy inni ją nią obdarzali, ani też nią obdarzać. Poczuła za to tęsknotę – tęsknotę za czułością i bliskością. To uczucie tęsknoty sprawiło, że glina w pewnym miejscu pękła, a wówczas dziewczyna poczuła ciężar grubej warstwy gliny którą bez przerwy nosiła na swojej skórze, warstwa była już tak gruba, że dziewczyna nie była w stanie już chodzić prosto, lecz ciągle w przygarbieniu. Krępowała też ruchy, nie pozwalała się przytulać ani czuć ciepła z przytuleń – choć dziewczynka siedząca w środku skorupki marzyła o przytuleniach. Zauważyła też, ku swojemu przerażeniu, że jej dzieci również mają na sobie warstwę gliny i nieobecne, zimne spojrzenia – widać oni też zdążyli już znaleźć drogę do tajemnej sadzawki i zapewne wielokrotnie już z niej korzystali. Zaczęła szorować synów, lecz to nic nie dawało – wręcz przeciwnie – gruba warstwa gliny, którą jeszcze miała na sobie – roztapiała się i oblepiała dzieci. Dziewczyna zasmuciła się – chętnie skorzystała by z sadzawki, aby zmyć smutek, ale wiedziała – że to kosztuję utratę innych uczuć z początku alfabetu, których już nigdy nie chciała zagubić. Siedziała więc w fotelu nie pędząc i nic nie robiąc, ale w smutku i zadumie a glina schła i schła na jej ciele – nienasączana wodą z sadzawki - aż pojawiło się coraz więcej pęknięć i glina zaczęła powolutku odkruszać się z jej ciała. Dziewczyna zorientowała się, że dopiero teraz może przytulić swoje dzieci i pobyć z nimi blisko, na co wcześnie skorupa nie pozwalała. Zauważyła też, że jej skóra jest gładka i ciepła – przy jej cieple grzały się jej dzieci a skorupka na nich wysychała i również powoli odpadała. Siedząca w skorupie dziewczyna bardzo cieszyła się, że może z niej wyjść – skorupka była ciężka i zdecydowanie za ciasna dla dorosłej osoby, zresztą dziewczyna uznała, że chyba już czas stać się wyprostowaną kobietą kroczącą przez życie bez żadnego ciężaru na ciele, ale za to czującą i potrafiącą obdarzać innych uczuciami. Pozwoliła sobie poczuć mocniej i więcej i nawet dać się targać sprzecznymi emocjami – uczucia pozytywne i negatywne – targały nią jedne po drugich, jakby siedziała na rollercoasterze, ale zupełnie nie miała już ochoty na kąpiele w sadzawce, miała pewność, że tak jak na huśtawce – gdy mocno huśtniesz się do tyłu, później musisz mocno huśtnąć się w przód, a z czasem huśtawka zatrzyma się w miejscu idealnej równowagi, więc cierpliwie czekała ciesząc się spokojem który nagle zagościł w jej domu. Zauważyła też, że tajemnicze drzwi z dnia na dzień robią się mniejsze i mniejsze by po pewnym czasie zupełnie zniknąć z przedpokoju.
Angelika


Bajka
W dużym mieście, na małej, kolorowej ulicy mieszkało kilka rodzin z dziećmi. Jeden dom wyróżniał się szczególnie, gdyż zawsze w nim pachniało ciastem, chlebem, a muzyka wiecznie wypełniania wszystkie ściany. W tej rodzinie mieszkała mama i tata ze Szymkiem i Zosią. Jasiek lubił zbierać motyle i czytać książki w samotności ze swoją gromadką – Jaśkiem i Marysią. Marysia z Szymkiem ciągle robili wszystkim psikusy, lubili swoje towarzystwo i nigdy nikogo nie potrzebowali. Natomiast najmłodsza z rodzeństwa – Zosia miała swój świat. Była jakby zawsze nieobecna. Miała swojego pluszaka Kinie i pieska Reksia, z którym dzieliła nie tylko posłanie ale i wszystkie posiłki od śniadania do kolacji. Zosia była najcichszym dzieckiem. Czasem miało się wrażenie, jakby Zosia znikała. Ale ciałem dalej pozostawała pośród innych.
Pewnego dnia Zosia zaczęła odkrywać w sobie supermoc, właśnie na znikanie. Kiedy bała się, lub nie wiedziała, co czuje  - znikała. Była w pomieszczeniu, ale była niewidoczna.
Na początku odkrycia w sobie tej mocy,  Zosia się przestraszyła. Nie rozumiała czy na coś jest chora, czy śni. Z czasem, zaczęła się do tego przyzwyczajać, wręcz przyszły takie dni, kiedy zaczęła przyzwyczajać się do wiecznego strachu czy braku zwerbalizowania swoich uczuć i była już cały czas niewidzialna. Jaką ona miała frajdę, kiedy mogła mówić i nikt jej nie słyszał. Jak w końcu nikt jej nie pouczał, nie przerywał, nie porównywał, nie krzyczał czy nie zauważał- bo po prostu chciała i była niewidzialna dla nikogo.
Tak mijały jej dni i noce, w końcu zaczęło Zosi być przykro, bo brakowało jej towarzystwa. Troszkę już nie umiała być widoczna, więc była cały czas sama.
Kiedyś na swojej drodze spotkała małą Karolinkę. Jak Zosia się ucieszyła. Karolinka była brunetką i miała piękne, głębokie oczy. Lubiła się uśmiechać, ale nie lubiła swojej rodziny. Też odkryła w sobie moc na znikanie, kiedy źle się czuła. Dziewczyny dużo się bawiły, jadły lody, chodziły po kałużach i spały do południa, a chodziły spać, kiedy już sowy pohukiwały. Jakie to były piękne dni. Ale dziewczynki nagle poczuły się znowu osamotnione, zrozumiały, że ich towarzystwo potrzebuje jeszcze większego wsparcia, żeby w tym znikaniu nie było tak pusto i przykro. Spotkały Dorotkę – w okularach, uśmiechniętą, która miała młodszą, wiecznie płaczącą siostrę, dlatego też lubiła znikać, żeby znowu być samą. Dziewczynki szybko się zaprzyjaźniły. Plotły sobie warkocze, śmiały się, miały nawet pieska. Ale znowu przyszedł czas, którego Zosia już się obawiała, czyli czas smutku, i zdania sobie sprawy, że czegoś im brakuje. Wtedy pojawiła się na ich drodze całkowicie mokra Angelika. Angelika miała grzywkę, czerwoną sukienkę na szelkach i była na bosaka. Dziewczynki zapytały się, czemu Angelika jest mokra i czemu nie ma butów. Na to Angelika powiedziała, że miała swój stawik w domu, w którym lubiła się kąpać, bo wtedy jej emocje znikały. Ale pewnego dnia za mocno zanurkowała i płaszczka ją ukąsiła więc uciekła stamtąd w try migi. Postanowiła tam nigdy nie wracać ani też nigdy nie wracać do swojego domu. Tak więc wędrowała i odkryła, że bycie niewidzialnym jest frajdą i tak spotkała nasze dziewczyny. Dziewczynki szybko zaczęły mieć kontakt. Plotły warkocze, piekły ogromne chleby, karmiły łabędzie, latały w nocy na mądrych sowach. Tak się cieszyły idąc spać wtulone w siebie. W końcu były szczęśliwe i nikogo nie potrzebowały. Po jakimś czasie problem samotności i tak dziewczyny dotknął, mimo tak dużego już grona.
Wtem pojawił się Dawid i Piotrek – dwóch urwisów. Dawid znikał i był niewidzialny, bo bał się, że mając uczucia tata nigdy go nie pochwali, natomiast Piotruś znikał, bo nie czuł się dobrze z rodzicami, których i tak wiecznie w domu nie było. Więc kiedy Piotrek i Dawid zauważyli, że mają supermoc znikania i bycia niewidzialnymi, szybko to wykorzystali i postanowili już tylko tak się czuć, żeby być niewidzialnymi.
Grupka szybko się ze sobą zaprzyjaźniła, jeździli dużo na rowerach, zwiedzali świat, latali na grzbietach ptaków hen hen daleko. Byli tacy szczęśliwi. Niestety czas niepokoju i smutku nadszedł. Nagle cała gromada zaczęła odczuwać pustkę. I wtem spotkali Madzię, która przyniosła im pyszne pączki i opowiedziała swoją historię, dlaczego zaczęła znikać - wstydziła się, wszystkich i wszystkiego, no i przede wszystkim siebie. Więc wstyd ją prowadził do strachu, a strach powodował, że mała Madzia znikała. Madzia bardzo się ucieszyła, kiedy cała gromadka serdecznie i ciepło przyjęła ją do siebie. Pięknie spędzali każdy wspólny dzień, kosili trawę, sadzili kwiatki i opalali się w pełnym słońcu. Ach, jak było im cudownie!!
Wtem nadszedł czas bezsensu, kiedy dzieci wiedziały, że coś musi się stać, bo czują pustkę. I zobaczyły małą Hanię, która za rękę trzymała małą Kamilkę. Dziewczyny były ubrane w piękne falbaniaste sukienki. Hania tak się cieszyła, że mogła zniknąć i dzięki bańce, w której byli, nie czuć lęku przed światem. Natomiast Kamilka cieszyła się, że wreszcie może się uśmiechnąć i ktoś odwzajemni jej uśmiech. Kamilka zniknęła, bo i tak w domu dla innych była niewidzialna, więc jak odkryła, że może być niewidzialna i mieć tylu przyjaciół, to w końcu jej serduszko zaczęło rosnąć!
I tak w naszej gromadce było już 9 osób, każdy szczęśliwy, bo wszystkie dzieci bardzo się rozumiały i wcale nie tęskniły za swoimi rodzinami, czy swoimi życiami.
Jednak pewnego dnia Zosia poszła zrywać wiśnie i zaczęła płakać – bo przypomniała sobie, że wiśnie zawsze zbierała z babcią Anią, i nagle poczuła ogromną tęsknotę do niej. Tak więc usiadła na kamieniu i zaczęła wkładać wiśnie do kosza, a jej szloch usłyszała sowa. Sowy słyną z tego, że są mądre i wiedzą więcej niż ludzie. I tak też było i z tą sową. Sowa zapytała Zosi – czemu płaczesz?, Zosia odpowiedziała – bo tęsknię za moją babcią. Sowa odpowiedziała - A czemu nie jesteś tu ze swoją babcią? Natomiast Zosia odpowiedziała – Ponieważ lepiej mi bez niej, żyję tu ze swoimi przyjaciółmi. Sowa odpowiedziała – Nie możesz wyrzec się swojej rodziny i żyć w wiecznej przyjemności. Jeśli jest coś, co chciałabyś powiedzieć swojej mamie, tacie czy babci, a boisz się, to pomyśl, że tak jak Ty za nimi tęsknisz, tak oni za Tobą tęsknią. Pamiętaj, że oni tak samo Ciebie potrzebują jak Ty ich. Nie bój się tego uczucia, ono jest dobre i bardzo ludzkie. Zosia spojrzała głęboko w oczy sowy i powiedziała – Sowo jak masz na imię ? Sowa odpowiedziała – Alicja. Sowo Alicjo - proszę powiedz, co mam zrobić? ja chcę wrócić do mojej rodziny. Przestań się bać, idź do swoich przyjaciół i powiedz im, żeby też przestali się bać i odważyli się żyć i kochać siebie i swoich bliskich.
Zosia czym prędzej pobiegła na ognisko, które zorganizował Piotrek i Dawid i głośno powiedziała – Kochani przyjaciele, zawsze jak będziemy się bać, mamy siebie i  możemy siebie odnaleźć tu, ale czas wrócić do naszych rodzin, bo oni za nami tęsknią i bardzo kochają. Ale pamiętajcie – jeśli będzie Wam smutno czy będziecie się bali – zawsze tutaj kogoś z nas spotkacie i pocieszycie się. Dzieci mocno się do siebie przytuliły i poczuły ogromną chęć bycia z rodzicami. I tak też się stało.
Od tego czasu – jak któreś  z naszych bohaterów było smutne lub się bało – znikało, i zawsze miało swojego przyjaciela obok, którego mogło przytulić i wrócić do swoich rodziców z poczuciem, że strach, to tylko przytulenie do siebie i przyjaciół.
Zosia


Bajka o małej Żuczce
Dawno temu w ogromnym, gęstym i ciemnym lesie, w poszyciu z mchu mieszkała rodzina Żuków. Pani Żukowa dzień za dniem krzątała się po domku z muchomora, sprzątała, gotowała i pilnowała aby każdy wykonywał swoje żucze obowiązki. Pan Żuk też miał swoje. Całe dnie spędzał w fotelu z szyszki nie ruszając się zbyt wiele. Jego pancerz od lat zdobiły porosty, które jak wiadomo do życia potrzebują ciszy i spokoju, a to Pan Żuk mógł im zapewnić, gdyż w odróżnieniu od Pani Żukowej z rzadka wydawał z siebie pomruki.
Państwo Żukowie mieli dwie grzeczne córki, które z gracją wypełniały polecenia Pani Żukowej wyrażane gestem lub spojrzeniem i rosły na dzielne żuczki. Ich pancerzyki nabrały już nawet pewnej twardości.
Pewnego marcowego poranka, gdy za oknem szalała zamieć, żuczy spokój zburzyło pukanie do drzwi. Pani Żukowa wyjrzała przez okno. Przed drzwiami stała malutka postać przypominająca żuka otulona w zwiędły liść. Przez ciało Pani Żukowej przebiegła fala wstydu, gdyż nie była przygotowana na tego nieproszonego gościa. „Jak można tak bez zapowiedzi!?”- pomyślała. Pan Żuk zgodził się otworzyć mu drzwi pod warunkiem, że będzie to prawdziwy żuk - żuk chłopiec.
Drzwi zostały uchylone i do przedpokoju wbiegła Malutka Żuczka. Była bardzo ciekawskim i radosnym stworzonkiem. Ruchliwymi czułkami dotykała gospodarzy patrząc im głęboko w oczy i rozsiewała wokół uśmiechy. Rodzina Żuków czuła się nieco zdezorientowana. Przez ich głowy przebiegały dziesiątki pytań: Skąd wzięło się to stworzenie?! Dlaczego jest takie ruchliwe i głośne?! Co znaczy ten grymas twarzy!? Dlaczego ona cały czas na nas patrzy!?
Pan Żuk mruknął ze swojego fotela:
 - I w dodatku wcale nie wygląda na prawdziwego żuka…
To mruknięcia Żuczka usłyszała…Popatrzyła niepewnie wokół…Jej małe serduszko biło bardzo szybko… Mała żuczka pierwszy raz w swoim króciutkim życiu się zawstydziła. „Nie jestem prawdziwym żukiem…” – pomyślała, a głośno powiedziała:
- Jeżeli pozwolicie mi zostać, to postaram się z całych sił nie sprawiać wam kłopotów i być najgrzeczniejszą żuczką na świecie! Zrobię wszystko, tylko nie wyrzucajcie mnie na śnieg!
Pan i Pani Żukowa pokiwali głowami ze smutkiem. Pani Żukowa westchnęła głęboko i powiedziała:
- No cóż…Skoro nie jest żukiem – chłopcem, a i tak już wpuściliśmy ją do domu, to trzeba będzie zrobić z niej choć prawdziwego przedstawiciela naszego gatunku żeby nie przynosiła nam wstydu. Żuczkę z twardym pancerzem, ostrożną, grzeczną, pracowitą, skromną i cichą. Tak, przede wszystkim cichą, jak na prawdziwego żuka przystało!
Tak więc Malutka Żuczka została z żuczą rodziną i pilnie uczyła się żuczych zasad panujących w domku z muchomora. Trzeba przyznać, że szybko przyszło jej opanowanie ciekawskich czułek i ruchliwej twarzy. Jak wiadomo twarz prawdziwego żuka nie zdradza żadnych emocji. Chroni to przed jakże niebezpiecznym światem! Jeśli wróg żuka nie wie co żuk czuje, to daje mu to ogromną przewagę w walce! Tak, tak… życie żuka to ciągła i mozolna walka o każdy dzień! Tę ważną prawdę Mała Żuczka wyryła sobie na pancerzyku kolcem leśnej jeżyny, żeby nigdy o tym nie zapomnieć. A pancerzyk z każdym dniem stawał się twardszy, z czego Mała Żuczka była niezmiernie dumna. Parę razy nawet chciała pochwalić się tym żuczej rodzinie, jednak za każdym razem Pani Żukowa kiwała głową z dezaprobatą marszcząc brwi, a Pan Żuk najczęściej nie spojrzał, gdyż zajęty był doglądaniem coraz dorodniejszych porostów schodzących już z pancerza na jego odnóża.
Choć zima już dawno minęła, gęste poszycie lasu nadal okrywał cień, a tu i ówdzie leżały połacie śniegu. Żucza rodzina zjadłszy już wszystkie zimowe zapasy zmuszona była wypuszczać się coraz dalej od domku z muchomora, aby znaleźć coś do jedzenia. Nikt z nich tego nie lubił, bo to zawsze wiązało się z niebezpieczeństwem. Wszędzie czaiły się głodne wrony, myszy i jaszczurki. Każdy żuk wie, że najlepiej jest poruszać się w gęstym mchu pachnącym bezpiecznie zbutwiałymi liśćmi, tam gdzie żadne z tych stworzeń nie wypatrzy żuka. No i przede wszystkim nie wolno zadawać się z żadnym obcym! Porządny żuk rozmawia tylko z innym żukiem. Te wszystkie muszki, koniki polne, ślimaki! Kto to słyszał żeby unosić się w powietrzu, skakać tak wysoko, czy nosić dom na plecach!
Mała Żuczka pilnie trzymała się tych zasad. Im bardziej oddalała się od domku w poszukiwaniu pożywienia, tym większy był lęk. Zawsze wtedy spoglądała na swój pancerzyk w kolorze głębokiej zieleni, gdzie widniało: „Nigdy nie pokazuj emocji”. Wtedy bicie serca spowalniało i Żuczka nie czuła już lęku. Prawdę mówiąc nie czuła już nic…
Dni robiły się coraz dłuższe i czasem nawet na połać mchu, gdzie stał domek z muchomora padały nieśmiało promienie słońca. Mała żuczka bardzo je lubiła. Pewnego dnia po obfitym posiłku wygrzewała swój pancerzyk przesuwając się wraz z pełzającymi promieniami, aż na kraniec bezpiecznego poszycia z mchu. Wiedziała, że nie odważy się pobiec dalej za promykami, a nie wiadomo kiedy znowu słońce przebije się przez gęstą warstwę liści drzew i paproci. Zastygła w bezruchu i wraz z ostatnim odchodzącym promieniem posmutniała... Ponieważ miała przymknięte oczy nie zauważyła gościa, który przysiadł na delikatnym przebiśniegu. Przyglądał jaj się chwilę, po czym spytał:
- Dlaczego jesteś smutna?
  Przerażona Żuczka szeroko otworzyła oczy. „O nie! On widział co czuję!” – pomyślała. Już chciała uciekać, ale jej wzrok przykuły barwy mieniące się na ciele stworzenia, które siedziało w słońcu. Ciekawość wzięła górę.
- Kim jesteś? – zapytała.
- Jestem Motylem.
  Słońce przesunęło się w prawo, a wtedy Motyl przefrunął na kępę oświetlonej trawy. Żuczka patrzyła zdumiona.
- To tak można…?
- Jak? - Pytaniem na pytanie odparł Motyl.
Żuczka niecierpliwie zadreptała w miejscu na skraju mchu.
- No tak swobodnie wędrować za słońcem? Nie boisz się, że zje cię jakiś ptak, albo jaszczurka, albo mysz?!
- Różnie może być - odparł Motyl i uśmiechnął się szeroko. – Szkoda czasu na zamartwianie się czymś, co może, ale nie musi się wydarzyć. Nie sądzisz? Nie odpowiedziałaś mi dlaczego jesteś smutna.
- Bo… - zawahała się Żuczka. – Bardzo lubię wygrzewać się na słońcu, a ono już przesunęło się z mchu na trawę, gdzie nie wolno mi schodzić…
- To rzeczywiście smutne – powiedział Motyl. – Ja zawsze idę za głosem serca. To smutne, że twoje nie pozwala ci zejść z mchu.
- Nie! Nie! To nie serce! – Zaprotestowała Żuczka i głęboko pod swoim pancerzykiem poczuła ukłucie. Przypomniała sobie jak w marcowy poranek serce zaprowadziło ją do domku z muchomora. Dzięki temu przeżyła tę zimową zamieć. Motyl patrzył zdezorientowany na Żuczkę.
- Nie serce?
- No nie… - odpowiedziała cichutko i poczuła jak odczucie wstydu przebiega od jej czułek, przez ciało do odnóży. „Zdradziłam swoje serce…Przecież ono wie najlepiej.” – pomyślała. Zamknęła oczy i wsłuchała się w silne bicie swego niestrudzonego serca oddychając spokojnie. Wstyd minął, a przez ciało Małej Żuczki przebiegła fala dawno zapomnianego uczucia. „Wdzięczność! Tak, to wdzięczność!”- rozpromieniła się Żuczka. Otworzyła oczy. Motyl siedział nieopodal. Żuczka podeszła do niego odważnym krokiem schodząc na trawę i zachichotała, bo ostra trawa łaskotała ją w odnóża.
- Powiedz jak to zrobiłeś? Jak przedostałeś się z kwiatu na trawę? – Zapytała.
- To proste – odparł. – Musisz tylko machać skrzydłami.
- Skrzydłami? – Posmutniała. – Ale ja nie mam skrzydeł…
- Ależ masz! – Powiedział Motyl stanowczo. – Nie wszystkie żuki je maja, a z tych które je posiadają nie wszystkie ich używają, ale przecież widzę że ty masz skrzydła! Musisz tylko trochę unieść pancerzyk na plecach.
  Żuczka odwróciła głowę i spojrzała na swój pancerzyk. W słońcu wyryty na nim napis jakby wyblakł. Serce zabiło jej mocno. Spróbowała unieść pancerzyk. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Pancerzyk podzielił się na dwie części wzdłuż grzbietu i odsłonił delikatne skrzydełka mieniące się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy, poprzecinane cieniutkimi żyłkami.
- Ach! – Krzyknęła. – Jakie piękne!
  Patrząc na Motyla, który właśnie przelatywał na kolejną kępkę trawy za słońcem, zaczęła poruszać nimi szybciutko. Na jej twarzy ukazało się zdumienie i zachwyt, gdy minęła Motyla i wylądowała na liściu paproci.
  Motyl popatrzył na Żuczkę uśmiechając się ciepło i powiedział:
- Tak, tak. Leć tam, gdzie cię serce prowadzi!
  Żuczka popatrzyła z wdzięcznością w oczy Motylowi i wzbiła się wysoko ponad korony drzew, tam gdzie każdego dnia świeci słońce.


Bajka
Pewnego pięknego lipcowego dnia, w małej czerwonej chatce urodziła się malutka dziewczynka.  Chatka ta była oddalona od najbliższego miasta o tysiące mil, wokoło był jedynie ciemny las. Rodzice zawsze mówili dziewczynce i jej siostrom, ze to co widza zza okien to najpiękniejszy ogród. Bardzo dużo czasu poświęcali na pielęgnowanie wielkich drzew.  Dziewczynki również musiały pomagać przy pielęgnowaniu, a z czasem, gdy podrosły, dostały własny odcinek lasu i same musiały o niego dbać. Dziewczynka rosła w przekonaniu ze ma najlepsze życie jakie jest możliwe. Jednak często, gdy wszyscy już poszli spać, wychodziła na dwór i patrzyła na niebo usiane gwiazdami. Wtedy coś w niej się budziło. Czuła tęsknotę. Lecz za czym? Przecież tutaj miała wszystko czego pragnęła, potrzebowała. Wszyscy chcieli jej dobra.  Ale kiedy patrzyła w rozgwieżdżone niebo, czuła się jakby latała, jakby,..była wolna. Mała dziewczynka jeszcze tego nie wiedziała , ale tym za czym tak bardzo tęskniła była właśnie wolność.  Te chwile samotności były dla niej ukojeniem.  Dziewczynka bardzo chciała być szczęśliwa, wiec dbała bardzo o swój kawałek lasu. Była pewna ze im więcej będzie pracować, tym bardziej będzie szczęśliwa. W końcu dokładnie to mówili wszyscy dorośli.  Jednak mijały lata, a dziewczynka była coraz bardziej nieszczęśliwa. Bardzo często patrząc w niebo zastanawiała się co robi nie tak, gdzie jest jej błąd. Aż pewnego dnia spotkała starego kupca. On opowiedział jej o wspaniałym świecie, o rzekach, górach, morzach i o wielu, wielu innych. Dziewczynka postanowiła sama się przekonać czy kupiec mówi prawdę. Pod osłona nocy spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i uciekła.  Wiedziała ze nie będzie mogła wrócić do rodzinnego domu. Każdy kto choć raz go opuścił, nie był przyjmowany z powrotem. Ale dziewczynka miała zbyt wielka chęć życia, poszukiwania przygód. Pragnęła innego życia.  Pierwsze dni były trudne. Musiała nauczyć się zdobywać pożywienie i wodę.  Docierała do kolejnych osad i uczyła się coraz więcej. Z początku tęskniła za rodzicami, lecz to co oferował jej świat było tak wspaniałe ze dziewczynka szła coraz dalej i dalej. W pewnym momencie zauważyła ze wszyscy maja jakieś imiona, postanowiła wiec nadać sobie własne.  Wybrała Iga, imię oznaczające ogień, osoba nosząca te imię jest pełna ognia wewnętrznego, żaru myśli i uczuć.  I to imię idealnie opisywało dziewczynkę, choć teraz była już kobieta.  Iga podróżowała po całym świecie, spragniona piękna naszej planety. Teraz czuła się wolna. Właśnie takiego życia pragnęła od zawsze.  I właśnie takie życie zamierzała prowadzić do końca.
Katarzyna


Bajka o Małej Kici Lili
Dawno temu była sobie mała kicia Lili, której przyjścia na świat nikt się nie spodziewał i nie oczekiwał. Dom, w którym przyszło jej żyć był duży i zimny, nie było w nim miłości. Koci rodzice byli bardzo skupieni na sobie, a przez swoje uzależnienia nie otaczali swoich kociąt czułością ani troską. Lili była bardzo smutna i samotna. Próbowała różnymi kocimi sposobami zasłużyć na miłość i akceptację rodziców i kociego rodzeństwa. Kicia starała się być grzeczna i bardzo dobrze się uczyła aby nie złościć mamy i taty i nie dawać powodów do kolejnych awantur. Aby zasłużyć na uwagę rodziców kicia także chorowała, bo tylko wtedy czuła się otoczona ich troską i opieką. Była smutna, bo widziała, że koci tata i kocia mama nie kochają siebie nawzajem, nie szanują siebie i nie potrafią dać tego swoim kociętom. Lili bardzo lubiła bawić się ze swoimi kocimi koleżankami i było jej przykro kiedy nie mogła ich do siebie zapraszać pełna obaw o wybuch kolejnej awantury, za którą musiałaby się przed nimi wstydzić. Kocia mama bardzo ją ograniczała i często zakazywała wychodzić do koleżanek aby uchronić Lili przed kolejną chorobą, w której musiałaby się nią opiekować. Kicia czuła się niepotrzebna i odrzucona, ale nie wyrażała swoich emocji by nie denerwować pijanych rodziców. Ta osamotniona, izolująca się kicia poszła w świat szukając miłości i akceptacji u innych. Marzyła jej się praca w kociej ambasadzie i zagraniczne podróże, ale brakowało jej wsparcia rodziców w spełnianiu tych marzeń. Z czasem smutek i samotność stawały się większe i większe. Lili spotkała na swej drodze kota Berniego, który dał jej troskę i miłość, a samotność i smutek opuściły ją na jakiś czas. Lili bardzo starała się dla Berniego i jego rodziny, rezygnując ze swych marzeń, których oni także nie wspierali. I tak smutek, odrzucenie i samotność wróciły do niej ze zdwojoną siłą. Lili poczuła się bardzo bezsilna i zagubiona, poczuła, że doszła do nieprzekraczalnej ściany. Na szczęście spotkała na swej drodze dobrą wróżkę Alicję, która jak za dotknięciem magicznej różdżki pokazywała Lili jaka jest silna i że drzemie w niej potężna tygrysica Liliana. Dzięki rozmowom z Alicją kicia dotarła do głębokiej prawdy, że podstawą jej szczęścia jest samoakceptacja, pokochanie siebie i troska o własne potrzeby. Od tego czasu Lili stawała się coraz bardziej szczęśliwa, bo wiedziała, że jest ktoś, kto nigdy jej nie opuści i zawsze będzie ją wspierał – silna tygrysica Liliana.  
Mag


Bajka
Król uniósł sędziwe powieki i frasobliwym wzrokiem spojrzał głęboko w oczy królewicza:
- musisz przejść przez siedem gór, przepłynąć siedem rzek i pokonać siedem lasów. Tam u schyłku podróży czeka na Ciebie smok. Pokonaj bestię albo królestwo nigdy nie będzie bezpieczne, a ty nigdy nie zaznasz szczęścia.
Królewicz szeroko otworzył oczy:
- ale jak mam podołać temu zadaniu?
- to droga, którą musisz odbyć sam, ale dokonasz tego tylko z pomocą magicznych skarbów. Księżniczka Aleksandra posiada magiczną latarkę, która oświetli Ci mroki nieprzeniknionego lasu. Księżniczka Małgorzata magiczne lustro - jeśli bestia w nie spojrzy - zamieni się w kamień. Książę Dominik - złoty miecz, którym rozbijesz kamień na tysiące fragmentów. Odwiedź księstwa twojego rodzeństwa, przypomnij im, że są wasalami twojego królestwa i zażądaj skarbów, które ci się prawnie należą. Tylko tak osiągniesz cel i zaznasz szczęścia i spokoju.

Wyruszył więc królewicz do księstwa Dominika.
- Złoty miecz należy mi się jako pierworodnemu z rodu - głos królewicza donośnie rozbrzmiał w rozległych salach audiencyjnych Dominika - Oddaj mi go gdyż zależy od tego los całego królestwa.
Dominik zamyślił się przez chwilę, po czym odrzekł:
- nic nie jest mi droższego niż dobro królestwa, jednak potrzebuję miecza by chronić jego granice. Nie mogę ci go oddać bracie.
Królewicz nie dał po sobie poznać poirytowania. Ta niesubordynacja oznacza wojnę. Ale to po powrocie. Czas nagli. Jakoś poradzi sobie bez miecza.

- wypełnij wasalską przysięgę i oddaj mi magiczną latarkę - echo donośnych słów królewicza rozbrzmiewało w komnatach księżniczki Aleksandry - potrzebuję jej by pokonać smoka. Tylko ja mogę ocalić królestwo.
- całym sercem pragnę dobra królestwa - odrzekła cicho księżniczka - ale jeśli ją oddam, skażę je właśnie na zagładę. Magiczna latarka chroni księstwo przed mrokiem, który próbuje przekroczyć nasze granice. Nie mogę Ci jej oddać.
Królewicz wiedział, że to tylko czcze wymówki. Tylko on może pokonać bestię i tylko on też ostatecznie pokona mrok. Siłą odbierze księżniczce latarkę. Ale nie teraz. Teraz czas nagli. Wygląda na to, że będzie musiał pokonać mroki siedmiu lasów bez niej.

Księżniczka Małgorzata również nie oddała magicznego lustra.
- Ono pokazuje prawdziwą naturę rzeczy. Jakże mam rozstrzygać spory mego ludu bez niego?
Poirytowany i rozczarowany królewicz wyruszył więc w wyprawę bez ekwipunku. Zadanie trzeba było wykonać, a któż mógł to zrobić jeśli nie on?
Przeszedł więc siedem gór i przepłynął siedem rzek, ale gdy szedł siódmym z lasów, nagle z mroku wyłoniły się dzikie pnącza. W oka mgnieniu spowiły mu nogi i skrępowały dłonie.
Na nic nieosiągalny miecz wiszący u pasa, na nic zduszony krzyk, który pozostał gardle. Oczy spowiła mu ciemność, a wiotkie ciało poddało się mocy nieokiełznanej natury.
Nagle rach ciach - świsnął miecz w powietrzu i martwe pnącza osunęły się na ziemię.
Wyciągnięta ręka Dominika pomogła królewiczowi podnieść się z ziemi.
- nie mogłem cię zostawić samego bracie.

Królewicz czuł się rozdarty pomiędzy wdzięcznością za uratowanie życie i wiedzą, że to misja, którą wypełnić musi sam. Jednak wbrew rozumowi usłuchał głosu serca i razem z bratem ruszyli na spotkanie bestii.
Po długich trudach podróży w końcu przekroczyli progi pieczary. Ich oczom ukazał się ogromny smok siedzący na siedmiu jajach. Królewicz szybko chwycił za miecz, lecz wtedy powietrze wypełnił głos bestii:
- skryłam się na tym krańcu świata i jedyne czego pragnę to dać schronienie swojemu potomstwu. Nikomu nie wadzę. Czemu podnosisz na mnie swój miecz?
Królewicz chwilę się zawahał lecz szybko odrzekł:
- jesteś zagrożeniem dla mojego królestwa. Dopóki żyjesz nigdy nie będzie ono bezpieczne, a ja nigdy szczęśliwy. Tak mówi król.
Zaległa cisza, a bestia długo wpatrywała się zdziwiona w królewicza.
- Tak mówi król, ale czy to właśnie mówi Ci Twoje serce? Spójrz w swoje wnętrze.
Słowa bestii zaskoczyły królewicza. Nie wiedział co począć i nie miał najmniejszego pojęcia jak spojrzeć w swoje wnętrze. Wtedy poczuł na ramieniu rękę:
- zobacz tutaj bracie - odwrócił się i zobaczył swoje odbicie w magicznym lustrze trzymanym przez Małgorzatę.
- to twoje wnętrze. To nie smok jest twoim wrogiem lecz twój strach. Bałeś się, że wszystko musisz zrobić sam, ale przecież masz nas. Bałeś się, że zabicie smoka jest twoim jedynym celem i kresem przygód, ale to dopiero początek.
- ale przecież król powiedział... - zaczął protestować królewicz...
- król nie może narzucić ci twojej drogi. Sam musisz ją znaleźć. Przebij wzrokiem mrok pieczary - twoja droga biegnie dalej.
Ledwie Małgorzata skończyła swoje słowa, gdy z ciemności wyłoniła się księżniczka Aleksandra. Włączyła magiczną latarkę, a w jej świetle ukazały się setki wiodących dalej ścieżek.
- ale dróg jest tak wiele. Która z nich jest prawdziwa? - zakłopotał się królewicz.
- wszystkie są równie dobre - ale to ty sam musisz wybrać, która pojedziesz. Jednak jeśli zabłądzisz - nie martw się. Zawsze będziemy obok by pomóc Ci wrócić na właściwą ścieżkę.
David


Mały ptaszek
Był sobie raz mały ptaszek - ćwierkał, śpiewał lubił się popisywać i być w centrum uwagi. Dużo czasu spędzał z dwoma dużymi ptakami. Mały ptaszek lubił swoje otoczenie, ale pewnego dnia zauważył, że jest w pięknej, złotej klatce. W klatce było to, czego ptaszek potrzebował - jedzenie, zabawa, bajki, duże, opiekuńcze ptaki…

Dwa duże ptaki były bardzo dumne z małego ptaszka i jeszcze bardziej dumne z siebie. Mówiły często,  że są najlepszymi dużymi ptakami i że mały ptaszek może tylko im ufać i im wszystko zawdzięcza. Małemu ptaszkowi nie wolno było płakać, ani być smutnym, bo przecież skoro ma takie fantastyczne duże ptaki kolo siebie, to cały czas powinien być szczęśliwy i wdzięczny. W przeciwnym razie może duże ptaki nie są tak fantastyczne jak myślą?

Z upływem czasu mały ptaszek zaczął interesować się światem poza klatką. Lecz dwa duże ptaki zaczęły ostrzegać małego ptaszka, mówić że ptaki i inne zwierzęta spoza klatki są albo głupie albo niebezpieczne, że niektóre ptaki z którymi mały ptaszek kiedyś się bawił źle mu życzą a i może chcą małego ptaszka porwać.
Klatka z zewnątrz wyglądała ładnie i spokojnie. Male ptaszki dużo rozmawiały i planowały z dużymi ptakami, wszystkie decyzje o życiu młodych były podejmowane wspólnie. Nikt nie mógł podejmować decyzji pojedynczo. Cztery ptaki w klatce były jednostką.

Z czasem duże ptaki coraz mniej wychodziły z klatki i rzadko otwierały drzwi. Duże ptaki nie lubiły odpowiadać na pytania o tym co robią i czym się zajmują dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem i rok za rokiem siedzenia w klatce. Duże ptaki cały czas chciały tylko rozmawiać i planować życie małych ptaszków. Często mówiły małym rosnącym ptaszkom, że wszystko dla nich poświęciły i że to taka inwestycja…

Mały ptaszek rósł, duże ptaki były z niej coraz bardziej dumne i pochłonięte jego życiem. Mały ptaszek wreszcie zaczął wylatywać z klatki na coraz dłuższe okresy, aż w końcu wyniósł się z klatki całkowicie. Jednak młody ptak cały czas czuł się uwiązany do dużych ptaków i obarczony poczuciem winy i podległości.
Wraz z upływem czasu, złota klatka zaczęła podupadać, a duże ptaki były tak przyzwyczajone do bycia w klatce i wyłącznie do swojego towarzystwa, ze zapomniały jak zająć się klatką i sobą. Młody ptak zaczął martwic się i lękać o duże ptaki, ale tak jak wcześniej, negatywne uczucia kończyły się awanturami. Pan duży ptak oczekiwał, że jego młode, które były już dorosłe, zajmą się klatką i dużymi ptakami i zwrócą inwestycję.

Kiedy młode ptaki wracały do klatki odwiedzić duże ptaki, duży Pan ptak oczekiwał, że jego młode rozwiążą jego problemy. Młode ptaki czuły się odpowiedzialne za zły stan dorosłych ptaków i starały się im odwdzięczyć godzinami, dniami, tygodniami i miesiącami pracy dla nich. Jednak nigdy nic nie było wystarczające aby zaspokoić Pana dużego ptaka i nic co robiły młode nie było w stanie naprawić życia dorosłych.

Młode ptaki spędzały coraz mniej czasu z dorosłymi, czując że atmosfera w klatce jest dla nich niszcząca.
Młody ptak nie wiedział dlaczego czuje się coraz bardziej smutny - ma przecież kochające go duże ptaki, które poświęciły się dla niego, ma ułożone życie - praca, pieniądze, znajomi… a tu cały czas ten smutek i przytłoczenie. Młody ptak zaczął myśleć o tym, że łatwiej byłoby nie być. Ptaszek obwiniał siebie ze negatywne emocje, które przez tak długie lata były tłumione.

W reszcie dorosłe ptaki rozeszły się - Pani ptak uciekła z klatki. Nikt nie chce mieć kontaktu z Panem ptakiem.

Młody ptak zaczął zaprzyjaźniać się ze swoim młodszym Ja i pokazywać mu, że mały ptaszek jest kochany takim jaki jest i że ta miłość jest bezwarunkowa. Młody ptak zaczął tez pokazywać młodszemu Ja że ono ma prawo do wszystkich uczuć i nie jest nikomu nic winne i może mówić 'nie' i mieć swoje własne zdanie. Mały ptaszek już wie, że ma siebie i nigdy nie będzie samotny.
Karo


„Drzewo”
W pewnym ogrodzie rosło drzewo. Było duże i z pozoru ładne, nie różniące się niczym szczególnym od innych drzew. Miało sporo gałęzi, dużych i rozłożystych, było mocne i zdrowe. Rosło wśród innych drzew. Dobrze się czuło wśród nich, nie było specjalnie ciekawskie ani bystre, podobnie jak reszta drzew, toteż nie zamierzało przenosić się nigdy do innego ogrodu, żeby zobaczyć, jak mieszka się gdzie indziej, czy wszystko jest takie samo czy inne. Drzewo kwitło jak przyszedł czas, miało ładne kwiatki, wydawało owoce i było bardzo dumne z siebie, że jest takie samo jak wszystkie inne drzewa. Do ogrodu i drzewa przylatywały ptaszki, motylki, owady przysiadając na gałązkach, rozmawiając z nimi i tak miło wszystkim płynął czas, w dużym zadowoleniu. Dawało to drzewu i gałęziom poczucie, że nie są gorsze od innych. Jedna nocą, gdy już ogród ułożył się do snu, każda gałąź na drzewie zaczynała żyć swoim życiem, innym życiem. Znikało gdzieś zadowolenie z siebie, pojawiały się niepokoje, niezadowolenie z koloru kwiatków, wzajemne pretensje o zasłanianie światła słonecznego, zajmowanie ważniejszego miejsca na pniu, o to kogo bardziej lubią ptaszki, która gałąź jest ważniejsza. Nocami budziły się pretensje, wzajemna niechęć i wszystkie złe rzeczy, które ukrywał dzień. A gdy ten dzień w końcu nastawał, gałęzie znowu udawały szczęśliwe i kochające się, jedno, wielkie drzewo.

Na tym drzewie, wśród reszty gałęzi, z czasem pojawiła się nowa, malutka gałązka. Była taka jak inne gałęzie tyle, że na razie była malutka i bezbronna. Inne gałęzie był trochę rozczarowane pojawieniem się jej na pniu ale nie mogły nic zrobić, musiały ją znosić. Gałązka rosła sobie w swoim tempie, zaczęła kwitnąć i generalnie wydawała się zadowolona z życia. Gałęzie innych drzew bardzo ją lubiły, motylki i ptaszki często siadały na niej i gawędziły sobie z nią ponieważ uważały ją za bardzo sympatyczną i ładną gałązkę. Czasami tylko czuła się samotna i niekochana przez duże gałęzie na własnym drzewie ale myślała, że tak musi być. Rosła tak sobie w ich cieniu, biorąc z nich przykład, kształtując się tak, aby przypodobać się im, aby czuć się tak dobrze jak one i być dumną częścią drzewa. Nic jeszcze nie rozumiała. Duże gałęzie często ją krytykowały za różne głupstwa, które wyczyniają małe gałęzie ale najczęściej jednak ją ignorowały, jakby nie istniała. Mała gałązka podrosła i zaczęła się zastanawiać dlaczego inne gałęzie z drzewa jej nie zauważają, dlaczego czuje się inna niż reszta. Mimo to dalej próbowała sprawić, by ją pokochały. Przecież ptaszki, owady, inne drzewa ją bardzo lubiły i często to jej okazywały. Niewiele to pomagało. Duże gałęzie wyśmiewały ją, mówiły, że jej kwiatki nie są tak ładne jak ich, że gałązka jest krzywa, za mało zielone ma listki i tak bez końca. Gałązka rosła i mimo rozdzierającego bólu w listkach i ogromnej samotności uśmiechała się i starała się kochać świat. W sercu od maleńkiego listka miała gorycz, żal i niezrozumienie dlaczego czuje się gorsza od innych. Nawet przestała wierzyć obcym gałęziom, ptaszkom i innym stworzeniom, że ją naprawdę lubią i kochają i są jej przyjaciółmi.

Gdy gałązka była już duża postanowiła, że opuści drzewo i zacznie mieszkać na innym drzewie, wśród innych gałęzi i wtedy na pewno poczuje się szczęśliwa i nie będzie już samotna. I poszła sobie do innego ogrodu. Drzewa wraz ze swymi gałęziami przyjęły ją radośnie. Teraz było jej dobrze, pięknie kwitła i czuła się szczęśliwa. A mimo to w jej listkach dalej czaił się strach, niepokój i poczucie, że jest gorsza od  innych gałęzi. Co jednak miała zrobić?! Musiała gdzieś żyć wśród gałęzi, na drzewie, w ogrodzie, bo niby dokąd miałaby pójść?! Była tylko gałęzią. Pewnego razu usiadł na niej piękny, duży i bardzo mądry motyl. Zaczęli rozmawiać a rozmowa bardzo spodobała się motylowi więc obiecał, że jeszcze przyleci do niej. I tak zaczął przylatywać codziennie i rozmawiać z gałązką, która otworzyła przed nim swe listki i opowiedziała mu, jak bardzo jest samotna i nieszczęśliwa. Mądry motyl, który już zdążył bardzo pokochać gałązkę, nauczył ją jak pokochać siebie samą, jak być szczęśliwą. Dzięki jego naukom gałązka zobaczyła siebie w innym świetle, poczuła się dużą, silną gałęzią. Od tej pory czuła się szczęśliwa i kochana i razem ze swym motylkiem byli nierozłączni.

KONIEC


Ciastek Przemek
Gdzieś na samym końcu świata mieszkała rodzina ciastków. Mama ciastkowa, tata ciastek i ich dzieci. Mama ciastkowa była zrobiona zupełnie z innego ciasta niż tata ciastek. Pochodziła z innej mąki, z innego młynu, bardziej prymitywnego i staroświeckiego. Tata ciastek natomiast z większego, bardziej nowoczesnego. To spowodowało, że już od początku się do siebie nie kleili. Ojciec ciastek uważał się za wyrób lepszego gatunku i przy różnych sytuacjach pokazywał mamie ciastkowej, że jest gorszym produktem. Jednak po namowie rodziców mamy ciastkowej i informacji o spodziewanym dziecku ciastku zdecydowali się wspólnie zamieszkać piekarnik. Pojawił się mały ciastek, za rok kolejny. Tata ciastek zaczynał pomału nasączać się alkoholem i zostawiał mamę ciastkową samą. Piekarnik był chłodny, brakowało w nim ciepła, tak potrzebnego dzieciom do prawidłowego wzrostu. Gdy mama ciastkowa dowiedziała się o kolejnym dziecku bardzo się zasmuciła. Bała się i podjęła decyzję, że nie pozwoli mu się uformować. Szczęśliwym trafem ciastko się rozwinęło i powiększyło rodzinę. Rodzice nazwali go Przemkiem. Po nim przyszły na świat jeszcze dwie siostry. Przemek będąc środkowym ciastkiem czuł się niekochany i bardzo zabiegał o względy rodziców. Niestety tata ciastek coraz bardziej nasączał się alkoholem, a mama ciastkowa mając wszystko na głowie nie zauważała starań Przemka. Opiekę i miłość ciastek Przemek odnalazł u dziadków, rodziców mamy. W ich piekarniku panowało przyjemne ciepło, w którym Przemek mógł spokojnie i bezpiecznie dorastać. Lata mijały. Sytuacja w piekarniku rodziny ciastków się pogarszała. Ojciec ciasta dalej popadał w nałóg, niósł strach i smutek. Mama ciastkowa zajmowała się przede wszystkim najmłodszymi córkami. Przemek spróbował jeszcze raz zdobyć uznanie rodziców. Zawziął się w sobie i dużo czasu poświęcał nauce. Chciał dostawać dobre oceny, by pokazać, że coś jest warty Jego starania doceniali dziadkowie, wychowawczyni w organizacji w której był podopiecznym. W oczach rodziców czuł się niezauważalny. Często uciekał do piekarnika dziadków, w świat książek i podróży. Nie chciał myśleć za dużo, czuć się samotnym i cierpieć. Z czasem zaczął zauważać, że chciałby przyozdabiać kolorowe guziki, że bardziej interesują go koledzy aniżeli koleżanki. Nie rozumiał jednak tego i chciał ukryć to przed całym światem. Postanowił wyjechać. Lubił się uczyć, choć dalej podświadomie chciał się tym dowartościować. Tam gdzie wyjechał czuł się samotnie, spotykał się z nieakceptacją. Ale było dla niego ważne, że odizolował się od chłodnego piekarnika. Pojawiły się pierwsze zauroczenia, platoniczne zakochanie. Ciastek Przemek tłumił wszystkie uczucia. Wstydził się ich, tego co czuje, jakim jest człowiekiem i jaką ma za sobą przeszłość. Stąd decyzja o najlepszym uniwersytecie, wymagających studiach. Przemek dzielnie radził sobie z nauką. Wybrał miasto najdalej położone od rodzinnego piekarnika. Tam walczył o lepszą przyszłość, uczył się życia, radzenia sobie z problemami. Pomału otwierał się na swoją inność, mówił o tym innym ciastkom z uczelni, ale też bliskim. I mimo wielu obaw uzyskał u nich akceptację. Dziś wykonuje zawód, który jest jego pasją, lubi swoją różnorodność i akceptuje inność. Pragnie, by mały Przemek, który wiele przecierpiał czuł się zaopiekowany i zatroszczony. By ten dorosły mógł otworzyć się na miłość, której tak bardzo potrzebuje. I wszystko jest na dobrej drodze, by tak właśnie się stało .
Przemek 33 lata.


"Jaka jest Julia?"
W cóż za pokręconej krainie przyszło mi żyć tym razem... Rozmyślała mała Julia siedząc na parapecie swojego pokoju i spoglądając przez okno. Od kilku dni pewne sprawy nie dawały jej spokoju, ale niestety pozostawały bez wyjaśnienia. A im dłużej myślała tym bardziej czuła się zagubiona, przygnębiona i smutna. Tak bardzo mała i bez znaczenia.
 
Julia zastanawiała się czy jest niegrzeczna. Raczej tak, babcia i mama często tak o niej mówią.. Wtedy krzyczą na nią i zamykają w pokoju. Julia wtedy też krzyczy, płacze i tupie nogami, a babcia nazywa ją histeryczką. Julii wtedy pęka serce i czuje się najgorsza na świecie.
 
Ale z drugiej strony.. Julia często słyszy,że jest bardzo grzeczna i wtedy babcia głaszcze ją po głowie i daje cukierki. Mama tez często przytula Julię i zapewnia o swojej miłości, największej na świecie!
Ojjj, wtedy jest tak dobrze i miło, a świat wydaje się o wiele przyjemniejszy...
Julia chciałaby być grzeczna i kochana przez cały czas, ale z jakiegoś powodu nie potrafi...
Julia często zastanawiała się jaka jest na prawdę? Czy można być jednocześnie grzeczną i niegrzeczną?
 
Dodatkowo Julia jest nieśmiała. Babcia często mawia, że Julia się wstydzi, i zarzuca jej, że nie potrafi powiedzieć dzień dobry ludziom, których mijają na spacerze.. Wtedy Julii robi się smutno, i czuje się jeszcze bardziej i bardziej nieśmiało.
Z drugiej strony, ta sama Julia potrafi świetnie się bawić z innymi dziećmi na podwórku, ba, nawet zapoznawać się z tymi których nie zna! Potrafi przewodzić w zabawie w Ślepą Kichę czy podchody, pójść sama do sklepu kupić loda, czy wdrapywać się na najwyższe drzewa! To chyba jest odważna, czyż nie?
Julia często nie jest pewna jaka jest, i się w tym wszystkim gubi..
Julia jest tez bałaganiarą, która nie potrafi odłożyć niczego na swoje miejsce i nie dba o porządek w pokoju. Julii faktycznie sprawia to trudność... ciekawe dlaczego?
Ta sama Julia z kolei potrafi w kilka godzin na nowo zaaranżować przestrzeń w swoim pokoju, dzielnie robi przemeblowanie, układa wszystkie zabawki i figurki, pięknie sprząta na biurku, ścieli łóżko, i nie zapomina by zadbać o nowy wystrój ścian i poukładać wszystkie ubrania w szafie. To daje jej wiele radości...
Julia często się bardzo boi... Że przyjdzie jakiś Pan i ją zabierze. Ale podobno takich niegrzecznych dzieci to i tak nikt by nie chciał brać...
 
Julia nie za bardzo rozumie o co w tym wszystkim chodzi, czuje się zagubiona. Julia jeszcze nie wie, jak wpłynie to na jej życie, ale wie jedno - że ma 7 lat i zupełnie nie wie, jaka jest...
Na szczęście mimo tej swojej złej, niedobrej, bałaganiarskiej, ignoranckiej i leniwej strony, czuje, że ma w sobie wiele ciekawości, chęci, otwartości i serca, by się tego dowiedzieć...
Pewnego dnia, po wielu latach dorosła Julia odkryje, że kluczem jest powrót na parapet małego pokoiku i danie tej małej zagubionej dziewczynce odpowiedzi, których tak bardzo wtedy potrzebowała...


Bajka Adama
Był sobie Elf, który potrafił spełniać życzenia.

Nie wiedział skąd się pojawił, po prostu pewnego dnia znalazł się w domu na kurzej łapce, w głębokim ciemnym lesie. Mieszkający w nim Czarownica i Czarodziej początkowo ucieszyli się, że pojawił się w ich domu ktoś inny, bo zaczęła im doskwierać samotność, jednak szybko stracili zainteresowanie dla nowego przybysza. Ich zajęcia były dużo ciekawsze i bardzo absorbujące - planowali, jak podbić świat. Jednak zamiast połączyć siły rywalizowali ze sobą, mimo, że razem pewnie byłoby im łatwiej. Każde z nich dążyło do osiągnięcia celu osobno, tracąc większość sił na powstrzymanie przeciwnika. Żadnemu z nich nie przyszło również do głowy, aby poprosić o pomoc Elfa spełniającego życzenia...

Nadchodziła zima i sytuacja zaczęła się szybko zmieniać. Sprytny czarodziej pomyślał, że skoro czarownica ma kogoś w domu, to nie zauważy jego przedłużających się nieobecności. Nawet wyremontował stary dom, dodając jedno piętro z pokojem dla Elfa. Elf był bardzo zadowolony, lubił zmiany i bardzo podobał mu się własny pokój, był ufny i nie wiedział co to podstępy. Nawet kiedy czarownica przyprowadziła drugiego, małego elfa i powiedziała, że ma się nim opiekować, wziął to za dobrą monetę. Czarownica powiedziała mu, że to dobrze mieć kogoś do opieki, bo wtedy można poczuć się dużym i odpowiedzialnym. To nic, że Mały ciągle psocił i wszystko psuł. Podobno małe elfy tak mają i trzeba im wybaczyć. Nawet to, że jako młodszy zaskarbił sobie resztki uwagi Czarownicy i Czarodzieja.

Z czasem Czarodziej zaczął coraz częściej wychodzić, czasami nie wracał na noc do domu. Czarownica była zazdrosna, że mógł poświęcić się realizacji Swojego Planu, a ona musiała pilnować małych elfów. Czarodziej również zaczął zostawiać jej coraz mniej pieniędzy. Elf spełniający marzenia niewiele rozumiał z tej sytuacji, ale chciał, żeby Czarownica była szczęśliwa. Ale chociaż mógł spełniać życzenia innych, to nie mógł spełnić swoich. Postanowił, że będzie jej pomagał bez użycia magii. Zostanie bohaterem, takim który będzie zawsze gotów do pomocy. Będzie odpowiedzialny, będzie opiekował się wszystkimi, tak jakby był dorosły. Pomyślał, że w ten sposób przyciągnie uwagę Czarownicy, że usłyszy od niej słowa podziękowania.

Ale Czarownica miała swoje problemy i nie dostrzegała, jak bardzo starszy Elf się stara, ani nie zamierzała mu za to podziękować. Więc Elf starał się coraz bardziej i bardziej… tak bardzo, że wkrótce zapomniał o swoich potrzebach. Nie czuł już potrzeby bliskości, potrzeby ciepła i czułości. Musiał o nich zapomnieć, żeby nie pękło mu serce.

Czarownica miała tyle kłopotów, że Elf nie mógł przychodzić do niej jeszcze ze swoimi, to by ją dobiło. Czuł, że nie może jej tego zrobić. W tej sytuacji uznał, że nie ma prawa wyrażać swoich żali i mówić o swoich problemach. Na początku nawet nieśmiało próbował, chciał tylko zostać wysłuchanym, ale dano mu do zrozumienia, że jego problemy są nieważne. Są małe, a oni mają ważniejsze problemy. Oni? Właściwie to Czarodzieja prawie nie było, bo realizował Swój Plan.

Starszy Elf poświęcił się pomocy Czarownicy, w zamian za niewypowiedzianą obietnicę, która nie została jednak spełniona. Coś było z nim nie tak, z jakiegoś powodu nie potrafił sprostać oczekiwaniom Czarownicy. Chyba sprawiali jej kłopot, on i ten Mały. Ciągle musiała coś dla nich robić. Od rana słyszał, jak w kuchni ze złością głośno stuka garnkami, był to znak, że trzeba wstawać, taki budzik. Ciągle musiała coś dla nich szykować do jedzenia, jadł więc nie grymasząc, często nie będąc głodnym albo jedząc coś, czego nie znosił. Ale nie mógł jej robić przykrości.

Nawet podczas zabawy z tym Małym sprawiali Czarownicy przykrość. Często musiała ich karać za to że się kłócili o ulubione zabawki. Dostawali obaj, mimo że najczęściej była to wina tego Małego. Nie chciało mu się dorastać, udawał, że wciąż jest mały i wszystko mu wolno. Czasami interweniował Czarodziej i wtedy robiło się naprawdę groźnie, ale na szczęście nie było to często, bo prawie nie było go w domu, on realizował Swój Plan.

Po jakimś czasie sytuacja ponownie się zmieniła, w domu pojawił się nowy, trzeci elf. Teraz obaj z Małym musieli być dorośli. Najstarszy Elf był już duży i odpowiedzialny, więc bardzo często pomagał Czarownicy przy trzecim elfie. Teraz już mógł dużo więcej, więc mógł jej zastąpić Czarodzieja, którego ciągle nie było. Czarownica często chwaliła najstarszego Elfa przed innymi czarownicami, był wtedy taki z siebie dumny. Nie tylko był bohaterem rodzinnym, ale jego starania zostały docenione. Teraz, kiedy nauczył się, że jego potrzeby są nieistotne, pozbył się tej bezwartościowej części siebie, teraz już go nie odrzucą...

Czas mijał szybko, najstarszy Elf zaczął coraz częściej przebywać poza domem. Chętnie opuszczał dom, ale wtedy jeszcze nie wiedział, dlaczego. Tymczasem w domu również zachodziły zmiany - Czarodzieje coraz częściej na siebie krzyczeli, a Czarownica po powrocie Czarodzieja do domu od razu gdzieś wychodziła. Czarodziej mało wiedział o wychowywaniu dzieci, przecież wcześniej prawie nie bywał w domu. Dlatego najstarszy Elf musiał być dorosły i sam zadbać o swoje sprawy. Czarodziej nie byłby w stanie mu pomóc, nawet jakby poprosił. Zresztą wiedział, że nie może zawracać mu głowy swoimi głupimi problemami, przecież Czarodziej miał swoje, poważne problemy. Nie dość, że musiał realizować Swój Plan, to jeszcze Czarownica ciągle na niego krzyczała.

Wreszcie nadszedł dzień, który musiał nadejść, najstarszy Elf przeczuwał to już dawno: Czarodzieje oznajmili, że się rozstają. Elfy były przerażone, tylko jemu przeszło coś przez gardło: NARESZCIE - sam nie wierzył, że powiedział to na głos, ale chyba młodsze elfy myślały podobnie. Pewien okres w życiu najstarszego Elfa bezpowrotnie się zamknął. Teraz nawet jakby chciał, to nie mógłby być mały. Musiał być wzorem dla młodszych elfów. Czarodziej odszedł z domu, zamieszkał u innej czarownicy, a z nimi zerwał kontakt. Teraz najstarszy Elf musiał być przewodnikiem dla młodszych elfów. Postanowił, że będzie silny, że nikt go nie zrani ani nie upokorzy. Nikt nie będzie miał dostępu do jego uczuć, schowa je tak głęboko, że nawet on nie będzie wiedział, gdzie one są. Udało mu się namówić Małego Elfa, aby wypowiedział w jego imieniu życzenie: wymazać z przeszłości wspomnienia starszego Elfa. Wspomnienia, w których zgromadziły się strach, wstyd, upokorzenie. Starszy Elf odciął się od przeszłości, już nie istniała, więc nie była groźna. Niestety wymazywanie miało jedną wadę, usuwało też miłe wspomnienia. Ale nie było wyboru.

Po wielu latach, kiedy stary Elf mieszkał samotnie w najczarniejszej i najmniej dostępnej części lasu, pewnego ranka poczuł, że skorupa, w której się zamknął zaczęła pękać. To co zaczęło spod niej wychodzić nie podobało mu się. Było miękkie i bezbronne, płakało i nie panowało nad sobą. Ogarnął go smutek, że tak siebie potraktował, że tak długo czekał ze zdjęciem skorupy. Uzmysłowił sobie, że odcinając własne uczucia jako mały Elf, może uchronił swoje zdrowie psychiczne, ale za cenę utraty uczuć. Zamknął się tej skorupie i jako dorosły odkrył, że nie potrafi się z niej wydostać. A właściwie to nie chciał się z niej wydostać, obawiając się, że obłęd i groza z lat dzieciństwa do niego powrócą. Postanowił, że jak najszybciej zedrze to co pozostało ze skorupy i do końca życia będzie się opiekować swoim małym sobą, którego zostawił w ciemności na tak długo.

Adam B.


Bajka o myszce
Była sobie mała myszka, szara myszka, skąd się wzięła, tego nie wie. Leży sama, samiuteńka, w rogu izdebki na posłaniu wyłożonym słomą. Leży i czeka. Na co czeka, na kogo? Myśli sobie, "jestem sama na tym świecie?" Wtem słyszy, że ktoś wchodzi do izdebki — mama mysz. Nakarmiła, przewinęła, zostawiła. Tak dni mijały, mała myszka rosła, ciągle sama. Myśli sobie, "pójdę, może kogoś spotkam takiego jak ja i się z nim pobawię". Znalazła inne myszki. Miała się już z kim bawić. Cieszy się myszka, nie jestem już sama. Myszka rosła, czas spędzała na zabawie z innymi myszkami. Nagle słychać jakiś hałas. Tata mysz wrócił do domu słychać kłótnię, podniesione głosy. Wszystkie myszki szybko pochowały się po kątach, tylko mała myszka została na środku izdebki. Tata mysz krzyczał coraz głośniej i głośniej, a małej myszce jakby nogi wrosły w podłogę, nie mogła się ruszyć. Stała tak czekając, co się stanie. Nagle między myszką a tatą mysz stanęła mama mysz, chcąc myszkę bronić. Przerażona mała myszka podbiegła do mamy mysz. Będzie dobrze, wyjdzie z tego, a bo to pierwszy raz dostała. Od tej chwili mała myszka już wiedziała, co ma robić następnym razem. Mama mysz dawała jeść i ciągle mówiła: "bądź grzeczna, a nic Ci się nie stanie i nie opuszczaj tego mieszkania, bo może stać Ci się krzywda". Pomyślała mała myszka, że nie chce tak żyć, chce stąd uciec jak najdalej. Nie posłuchała mamy mysz, była ciekawa świata, życia, nie chciała ciągle tylko się bać, chować, chciała czegoś więcej. Chciała poznać inne życie. Wyszła. Nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za futerko i wsadza do słoika. Słoik został zakręcony. Mała myszka znalazła się w pułapce bez wyjścia. Przerażona patrzy i widzi dwoje oczu, które wpatrują się w nią. Wytrzymała to spojrzenie, nie ruszyła się. Odeszły, odetchnęła z ulgą. Żyję, nic mi się nie stało. Co będzie dalej myśli myszka. Słoik ktoś odkręcił, znów ją łapie za futerko, ale po chwili kładzie do innego pojemnika, większego, niezamkniętego. Myśli sobie myszka, "jest szansa ucieczki", próbuje, próbuje i próbuje bez skutku. Jej małe łapki ześlizgują się i ciągle spada na dno. Zmęczona wysiłkiem, jaki włożyła, żeby uciec, usnęła. Gdy się obudziła, zobaczyła, że ktoś położył obok niej słomę i dał jej jeść. Zastanawiała się myszka co będzie dalej, jak teraz będzie wyglądało jej życie. Wtedy stało się coś, co na zawsze zmieniło jej życie. Ta sama ręka, która wsadziła ją do pudełka, nagle z niego ją wyjęła. Położyła myszkę sobie na dłoni, zaczęła ją głaskać, mówić do niej. Myszka była trochę zdezorientowana, "czy to mi się śni?" — myśli, "czy to dzieje się naprawdę?". Czuje jednak, że ktoś ją przytula i mówi, że będzie się nią opiekować, że nie jest już sama. Nareszcie.. myśli myszka. Pokochała tego kogoś, sama nie wiedziała, kto to jest. Był duży, wręcz ogromny, a ona mała myszka. On ją karmił, przytulał, głaskał, kochał, po prostu z nią był cały czas. Wypuścił myszkę na wolność, ale ona już nie uciekała, bo już nie musiała, już się nie bała. Wiedziała, że nie dzieje jej się krzywda, że znalazła to, czego szukała, że w końcu ktoś ją pokochał, a i ona pokochała jego. Odtąd żyli długo i szczęśliwie dbając o siebie nawzajem. On duży i silny, ona mała szara myszka.
Ela


Bajka Jarka

Odnalazły się dwie płcie, połączyły i mnie narodziły.

Z tego słyszałem - długo mnie oczekiwano z szałem.

 

Nie chciałem wyjść naturalnie, ale bez pytania rościęto mi sufit nad głową i powitano owalnie.

 

Płacz, krzyk, karteczka z numerem. Takim to wyszedłem bohaterem.

 

Z wczesnych dni pamiętam niewiele, choć w życiu działo się wiele.

 

Rodzice instrukcji obsługi nie dostali, rodziny w trakcie i po wojnie - się zrzymały.

 

Było ciężko, pieniędzy mało, wizyt taty w domu brakowało.

 

Choć wyjazdy wakacyjne, zawsze z tatą, mama w domu zostawała.

Mama narzekała, dziś wiem - jak o sobie bardzo myślała.

 

Ja miałem wiernych przyjaciół - psów gromadka zawsze wokół.

 

Były też pluszaki, dziewczyny i chłopaki.

 

Moje zdanie się nie liczy, szybko zrozumiałem. Może i protestowałem.

Ale częściej w ciszy szlochałem.

 

Tak więc dorastałem i niestety... język zawsze za zębami trzymałem.

 

Paszportowo - dorosłem. Miała być bajka, przyszły: uzależnienia i egoizm.

Samotność, izolacja, uraza, wszystkich wina. Lecz u mnie? Heroizm.

 

Nadwaga, pogorszenie zdrowia, poluźnienie relacji.

Ach, czyż naprawdę musiałem czekać na tyleż komplikacji?

 

Próbowałem udowadniać całemu światu swoją niewinność.

Ileż energii, ileż czasu. Efekt ten sam, mnóstwo ambarasu.

 

Chciałem zmienić wszystko dookoła. Wszyscy stać na palcach mieli!

Dokładnie jak wtedy, gdy pijany tata wrócił i wszyscy nieruchomieli.

 

Nikt nie wiedział, co w mojej głowie siedziało, czego moje Ja potrzebowało.

A powinni! Ich wina! Takie to przekonanie mnie absorbowało.

 

Dziś wiem: Bóg istnieje, lecz ja nim nie jestem - w końcu zaświtało.

Szkoda, że to kiełkowanie tyle czasu potrzebowało.

 

Emocje, potrzeby, empatia, bezinteresowność, duchowość, Siła Wyższa.

Znowu kontakt z małym Jarkiem: ja dla niego, jego potrzeba mi dziś bliższa!

 

Mały Jarek jest bezpieczny, miłujący Bóg jest również zawsze z nim!

Mały Jarek jest kochany i akceptowany, w każdej sytuacji, w każdej z gmin!

 

Mały Jarek umie bronić swoich granic.

Mały Jarek już nie musi wkraczać na cudzy ganek!

 

Dziś - nie myślę o sobie dobrze. Nie myślę o sobie źle.

Dziś - myślę o sobie mniej!

 

Miłująca miłość - miłosierna siła!

Im jej więcej daję, tym więcej dostaję!

 

Ja? Odpuszczam!

Miłości substytuty puszczam!

 

Nie wierz w Boga, ale Bogu! Jemu oddałem ster!

Lekkość i Pogodę Ducha mam po dziś dzień!


Poniżej listy dorosłego do wewnętrznego dziecka

[list do dziecka]

Mała Kamilko,
Wiem, że nie zawsze mogłaś być sobą. Bałaś się odtrącenia, to normalne. Wpajano Ci różne reguły i zasady. Nie zawsze zgadzałaś się z rodzicami ale zachowywałaś się tak, jak oni chcieli, abyś Ty była dalej kochana.
Proszę Cię o wybaczenie. Tak mi smutno, że tak się czułaś. Teraz zawsze będziesz mogła zachowywać się tak jak chcesz, czuć to co czujesz. Możesz być smutna, szczęśliwa, zezłoszczona, zawstydzona ale ja zawsze będę przy Tobie. Już nie musisz się martwić, że ktoś Cię opuści i przestanie kochać. Ja jestem przy Tobie i akceptuję w pełni. Pozwalam Ci na bycie sobą. Poświęcę całą uwagę i zrobię wszystko, abyś nigdy nie czuła się opuszczona.
Wiem, że wciąż Ci ciężko ale proszę Cię o zaufanie. Poświęcę cały swój czas żeby zmienić Twoje nieprawdziwe przekonania. Możesz się otworzyć na mnie i na cały świat - tylko mi wybacz i zaufaj.
Dorosła Kamila


[list do dziecka]

Mała Joasiu,
Cholernie mi przykro, że nigdy nie mogłaś być naprawdę mała; że nikt Cię nie bronił, nie rozumiał i nie ogrzewał, jak było Ci zimno.
Ciekawa jestem, jaka byłaś i jaka mogłaś być. Smutno mi patrzeć na Ciebie w wyobraźni.
Wydajesz się zagubiona i błagająca, by ktoś Cię przytulił.
Jakbym Cię wtedy poznała, tobym pytała: jak się czujesz? Co byś chciała? Czy Ci ciepło? Czego się boisz? Czy ktoś był dla Ciebie niemiły?
Ochroniłabym Cię. A przynajmniej bym się starała.
Czego Ci jeszcze brakowało?
Powiedz mi o tym.


[odpowiedź dziecka]
Nikt mnie nie pytał, czego bym chciała. Myślę, że ich nie obchodziłam.
Chyba tylko babcia mnie kochała.
I mój kot.
Czułam się smutnym dorosłym zamkniętym w ciele dziecka. Cholernie samotnym i zmarzniętym. Bałam się ludzi.
Nie było dokąd uciec.
Nie wiem, co to „chęć życia”.